18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rodzina czeka na zaginionego Przemka. W sylwestra 18-latek bawił się na dyskotece. Nie wrócił...

Aleksandra Tyczyńska, wsp. Magda Buchalska-Frysz
To zdjęcie Przemek zrobił sobie do dowodu osobistego fot. Dariusz Śmigielski
To zdjęcie Przemek zrobił sobie do dowodu osobistego fot. Dariusz Śmigielski fot. Dariusz Śmigielski
Ponoć w aucie kolegów, z którymi zaginiony Przemek pojechał na sylwestrową dyskotekę do Woli Krzysztoporskiej odnalazła się jego kurtka. Ponoć kilka dni od zaginięcia widziany był w Piotrkowie i w jednej z podbełchatowskich miejscowości.

Tych "ponoć" w ciągu tygodnia od zniknięcia 18-letniego Przemka z Wronikowa (pow. piotrkowski) namnożyło się znacznie więcej. I każde z nich daje jego rodzinie nadzieję, że Przemek odnajdzie się cały i zdrowy.

Taki wyszedł z domu. Zadowolony. Według relacji rodziny i nawet też niektórych mieszkańców wsi, pogodny, dobrze wychowany, bez jakiś kłopotów na karku. Uczy się na cukiernika, na praktykach w znanej piotrkowskiej cukierni szło mu dobrze. Miesiąc temu skończył 18 lat. Przed nim było powitanie nowego roku. Co wydarzyło się na dyskotece, co przeszkodziło w powrocie do domu?

- Wróżka i jasnowidz powiedzieli praktycznie to samo, że Przemek żyje, ale w czasie zabawy ktoś odpalił petardę, która go raniła i teraz w obawie przed konsekwencjami ten ktoś go przetrzymuje i jakimiś lekami otumania - mówi pani Elżbieta, ciocia zaginionego w noc sylwestrową 18-latka.

- Ja od tamtej pory nie mogę spać, muszę czekać, bo może go ktoś podwiezie pod dom, podrzuci, może sam ranny się przyczołga - mówi pani Krystyna i chowa twarz w dłoniach. Wydaje się obolała i zdezorientowana.

- Sam by tak po prostu nie zniknął, on nawet jak miał się spóźnić, to zawsze dzwonił i uprzedzał - z naciskiem dodaje brat Przemka, Hubert.

Tym razem telefonu nie miał przy sobie. Rozładowaną komórkę zostawił w domu. Nikt z rodziny Łachmanów nie miał wątpliwości, że coś złego się stało, kiedy Przemek nie wrócił rano po zabawie sylwestrowej. Sprawdzili, czy nie trafił do któregoś ze szpitali w regionie, skontaktowali się z kolegami, z którymi pojechał na dyskotekę, a kiedy nie natrafili na żaden trop, pani Krystyna jeszcze tego samego dnia, w Nowy Rok zgłosiła zaginięcie syna.

Od tego momentu rodzina wciąż trzyma się razem, wciąż wspierają się nawzajem. Nadzieja, że Przemek się odnajdzie, miesza się z powątpiewaniem, kiedy czują, że policja robi za mało, że nie prowadzi tak intensywnych poszukiwań, jak by mogła. Sami czują się bezsilni, choć wciąż dzwonią do kolegów Przemka, szukają osoby, która widziała go jako ostatnia, rozwieszają plakaty ze zdjęciem chłopaka, m.in. na piotrkowskich dworcach PKS i PKP.

- Przeczesaliśmy okoliczne lasy razem ze strażakami z Rozprzy, policjanci rozpytują osoby, które mogłyby wiedzieć coś w sprawie zaginięcia chłopca, robimy co w naszej mocy - podkreśla asp. sztab. Małgorzata Mastalerz, rzecznik piotrkowskiej policji.

W poszukiwaniach uczestniczyli też mieszkańcy rodzinnej wsi chłopca. Do momentu oddania tego numeru tygodnika do druku, Przemek nie odnalazł się.

Tego samego dnia, kiedy zaginął Przemek, po 10 dniach odnalazł się 27 -letni mieszkaniec gminy Wolbórz, poszukiwany również przez fundację ITAKA.

- Zawiadomiliśmy policję, ale kiedy te pierwsze emocje minęły, przede wszystkim szukaliśmy na własną rękę - mówi szwagier 27-latka. - Na początku człowiek myśli, że wydarzyło się najgorsze. Wyszedł przecież do pracy i nie dotarł. Ślad zaginął. Ale kiedy dowiedzieliśmy się, że kartą dokonał wypłaty z bankomatu, byliśmy już spokojniejsi.

Mężczyzna po odnalezieniu był w fatalnym stanie, niewiele chciał opowiadać. Otwiera się powoli. - Okazało się, że ma kłopoty i szukał pracy za granicą - dodaje szwagier.

Policja w naszym regionie rocznie dostaje dziesiątki zgłoszeń o zaginięciu dorosłych osób. Procedury ich poszukiwania są nieco inne, niż w przypadku dzieci. Nie wszczyna się natychmiastowego alarmu, nie stawia na nogi całych oddziałów policji do intensywnych poszukiwań. Nie zwozi psów tropiących, nie zatrzymuje się podejrzanych o uprowadzenie. I z reguły taki model postępowania sprawdza się. W ponad 90 procentach przypadków zaginieni odnajdują się cali i zdrowi, najczęściej po dwóch-trzech tygodniach.

- W ubiegłym roku np. zgłoszono, że zaginął 24-latek, nie przyszedł do pracy, zaginięcie zgłosiła siostra - mówi policjant z sekcji kryminalnej bełchatowskiej komendy policji. - Sprawdziliśmy wszelkie możliwe adresy, znaleźliśmy go w końcu nad morzem. Stwierdził, że miał kłopoty, dlatego nie wracał.

Czasami poszukiwania kończą się tragicznie. Przed kilkoma dniami w rzece Widawce znaleziono zwłoki starszej kobiety, która zaginęła w święta Bożego Narodzenia. Ciało zauważył przypadkowy przechodzień. Trwają czynności wyjaśniające.

Na liście bełchatowskich zaginionych są aktualnie trzy osoby poszukiwane od kilku lat. Najstarsze z tych zgłoszeń sięgają jeszcze 2001 roku. 57-latek, wdowiec, bezrobotny wyszedł z domu i nie wrócił. Jest też 50-letnia kobieta zaginiona w 2008 roku, ale równocześnie poszukiwana listem gończym. Nie kontaktowała się z rodziną, nie przysłała kartki na święta. Napisała tylko list pożegnalny, informując, że wyjeżdża. W 2005 roku 34-letni bełchatowianin wyszedł z domu do pracy, ale nie pojawił się w niej. Wysłał sms-a do rodziny, że chce ich opuścić na stałe, że wyjeżdża do Anglii. Najbliżsi próbowali go szukać m.in. z pomocą jasnowidza, ale bez skutku.

- Sprawdzamy w takich sytuacjach wszystko - mówi bełchatowski policjant. - Począwszy od rodziny, rozpytania znajomych, a skończywszy na telefonach do wszelkich możliwych urzędów, z którymi mógł mieć kontakt.

W przypadku tych trzech zaginionych osób nie natrafiono dotąd na żaden ślad.

Co jakiś czas informacje o swoim zaginionym przed dziesięcioma laty ojcu, otrzymuje Gabriela Lewandowska, córka zaginionego Jerzego Kmiecika z Zelowa. Wszystkie okazały się dotąd nieprawdziwe.

Mężczyzna mieszkał z rodzicami. Któregoś dnia do pani Gabrieli zadzwoniła babcia, pytając, czy tato się z nią nie kontaktował, bo któregoś ranka wyszedł z domu i nie wrócił. Wtedy zgłosili sprawę na policję, rozpoczęli też poszukiwania na własną rękę. Według pani Gabrieli nie było powodów dla których ojciec chciałby zniknąć. Rozwieszali więc plakaty, jeździli po okolicy, pokazywali zdjęcia zaginionego, przepytywali ludzi, sprawdzali każdy sygnał. Jak mówi kobieta, znalazły się też nieuczciwe osoby, które przekazując fałszywe informacje próbowały wyciągnąć pieniądze od jej babci. W końcu rodzina skontaktowała się ze znanym jasnowidzem Krzysztofem Jackowskim, którego podpowiedział im zresztą policjant. Pierwsze wieści były dobre: ojciec żyje, jest prawdopodobnie z jakąś kobietą w okolicach Łodzi. Drugie, po trzech latach, już przykre i zaskakujące: nie chce kontaktu.

Na początku przyszło niedowierzanie, później złość.

- Moi synowie nie mają żadnego dziadka - mówi pani Gabriela. - Wiele razy przychodzili ze szkoły zapłakani, bo wszystkie dzieci miały coś do opowiedzenia związanego z dziadkami, a oni nie mogli nic powiedzieć... To mnie chyba najbardziej boli... że odebrał siebie moim dzieciom.

Córka pana Jerzego nadal wierzy, że ojciec się odezwie, nigdy tak naprawdę nie zaniechała też poszukiwań.

- Nawet niedawno ktoś mi powiedział, że zna osobę, która wie, gdzie jest tato - mówi kobieta. - Wsiadłam w samochód i od razu pojechałam. Był to jednak kolejny fałszywy alarm.

Jerzy Strojny razem z bratem Andrzejem, po 11 latach od zaginięcia ich mamy Bożeny, nie mają już żadnych sygnałów, by była gdzieś widziana. Ostatni raz, w dniu zaginięcia, widziano ją na targu w Sulejowie, gdzie gościła u swoich rodziców. Miała później wyjechać do Łodzi. Tropy, które od tego czasu się pojawiały, za każdym razem okazywały się fałszywe. Pan Jerzy mówi, że emocje po tak długim czasie się zacierają, ale pozostaje poczucie krzywdy.

- Wciąż mam wrażenie, że w sprawach poszukiwań zaginionych policja niewiele robi - mówi Jerzy Strojny. - Jeśli jest zgłoszenie, to sprawdzą, znajdą, jak przypadkiem kogoś wylegitymują i okaże się, że jest poszukiwany. Chciałbym wiedzieć cokolwiek, żeby już skończyło się to czekanie. Wiedzieć chociaż, gdzie znicz mogę zapalić.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto