Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wczoraj i dziś. Bełchatowska Wigilia w cieniu wielkiej wojny. Co w mieście działo się w 1914 roku?

Ewa Drzazga
„Ceny artykułów żywnościowych są względnie niskie. Korzec kartofli kosztuje 3 rb 50 kp, świece sprowadzane są z zagranicy, nafty brak” - donosiła 24 grudnia 1914 roku łódzka prasa w notatce poświęconej temu, co dzieje się w Bełchatowie. „Szerzy się przerażająca nędza” - lakonicznie pisano o sytuacji w mieście.

Choć od głównych walk, jakie toczyły się w okolicach Bełchatowa minęło już kilka tygodni, to o przedwojennej normalności można było zapomnieć. I nie tylko dlatego, że na początku grudnia „na ulicach Bełchatowa padały kule karabinów i kartaczownic” a „podczas tych stra-sznych dni wszyscy mieszkańcy kryli się po piwnicach”. Pierwsza połowa grudnia 1914 roku była czasem, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczyli.

Pod koniec 1914 roku miasto przechodziło z rąk do rąk. Dosłownie. W sierpniu na krótko pojawili się tu Niemcy, potem wrócili Rosjanie. Późną jesienią, wobec spodziewanej ofensywy niemiecko - austriackiej, umocnili się po obu stronach Widawki, docelowo z zadaniem pilnowania przepraw na rzece. Walki, jakie toczyły się tutaj w pierwszej połowie grudnia, były de facto „odpryskiem” tzw. drugiej bitwy łódzkiej, toczonej od 1 go 16 grudnia, a związanej ze zdobyciem Piotrkowa przez wojska austro-węgierskie i niemieckie.

Zacięte walki w okolicach Gór Borowskich przełożyły się na zniszczenia w takich wsiach, jak Bukowa, Borowa, Łękawa czy (jak wówczas ją określano mając na myśli chyba dzisiejszy Pawłów) Pawelin. Kanonada dział usytuowanych na zachód od Bełchatowa i pod Rozprzą była tak głośna, że słyszano ją doskonale w Piotrkowie. I o ile najpierw mieszkańcy tego gubernialnego miasta przysłuchiwali się tylko z ciekawością, to 10 grudnia, gdy Rosjanie z zagrożonych pozycji zaczęli się przesuwać w stronę Piotrkowa, a ich śladem szli Niemcy i Austriacy, na mieszczan padł blady strach.

Jeszcze 14 grudnia na linii Piotrków - Wadlew, a więc właściwie nieopodal Bełchatowa, kanonada artyleryjska „trwa bez przerwy, dzień i noc. Pociski armatnie sięgają miasta” - donoszono w prasie o sytuacji Bełchatowa. „Wsie okoliczne zburzone doszczętnie” - pisano. Wojenny kataklizm niemal z ziemią zrównał Szczerców. Jak 16 grudnia donosiła prasa: „(...) leży w gruzach. W całem mieście nie pozostało ani jednego domu całego. Mieszkańcy rozbiegli się podczas bombardowania. Kule działowe spowodowały pożar miasta, który dokończył dzieło zniszczenia. Wszelki majątek mieszkańców poszedł z dymem. Padły liczne ofiary w ludziach”.

Wojna znaczy nędza

Tydzień później, w przeddzień Bożego Narodzenia, po samych walkach nie było już śladu. Ale bełchatowianie, i nie tylko oni, mogli już poznać znaczenie słowa „wojna”. W mieście rządziła nędza. Brakowało bilonu i krusz-cu. Ciągle rozliczano się w rublach, choć od dwóch tygodni formalnie w mieście rządzili już Austriacy. Fabryki i tkalnie były ogołocone z maszyn. Rosjanie opu-szczając miasto zabrali z nich co się dało. Wywieźli też sprzęt z innych zakładów. Na domiar wszystkiego brakowało rąk do pracy, bo po letniej mobilizacji mężczyźni zdolni do służby wojskowej zostali wcieleni do carskiego wojska.

Cena mąki rosła z dnia na dzień. Chleb drożał, ludzie zaczynali już sięgać po buraki pastewne. Na dodatek panowała sroga zima - śnieg leżał od listopada. W okolicach Mzurek i we wsiach w okolicy Gór Borowskich, końskie trupy dosłownie „zaścielały” pola. Żołnierzy, którzy polegli podczas walk, pogrzebano. Zwierzętami nikt sobie głowy nie zawracał. Choć nie do końca - jak wynika z ówczesnych raportów dla Łodzi, końskie ścierwo” bywało ćwiartowane i zabierane do domów przez biedniejszych mieszkańców. Sytuacja podobnie wyglądała na prowincji.

Handel właściwie zamarł. Żeby przejechać z jednego miasta do drugiego, trzeba było zaopatrzyć się w przepustkę wydawaną przez komendanta miasta. Określane były marszruty, których trzeba było trzymać się w podróży. Za handel żywnością groził areszt. Prasa z lubością donosiła o mężczyźnie, który został zatrzymany, bo próbował wywieźć chleb z Pabianic do Łodzi. W mniejszych miastach artykuły spożywcze były tańsze, łatwiej było o podstawowe towary. Ale nie wszyscy chcieli w to wierzyć - przed 20 grudnia „drogą na Ze-lów” przybyło do Łodzi wielu „zbiegów bezdomnych z Bełchatowa”. Liczyli na lepsze życie. Jak było w praktyce? Niejaki Aleksander Szubert z okolic Nowora-domska, który kilka dni wcześniej za pracą przyjechał do Łodzi, 17 grudnia został znaleziony na jednej z ulic. Umarł z głodu.

Gdzie jesteś, synu?

W wielu domach wyczekiwano wieści z frontu. Możliwe, że gdzieś w Europie w rodzinnych archiwach można znaleźć wypłowiałe pocztówki z napisem „Bełchatów”, przesłane do domów przez żołnierzy cesarsko- królewskiej armii. Takie wydawnictwa edytowane właśnie dla żołnierzy piszących do domu, cieszyły się wówczas ogromną popularnością ). W Bełchatowie też były. Bodaj czy nie najbardziej znana jest ta z fabryką Frajtaga. Skąd pocztówki przysyłali bełchatowianie wcieleni do armii carskiej? Przecież w armii rosyjskiej w 1914 roku walczyło wielu Polaków, zmobilizowanych kilka miesięcy wcześniej. Dowodem są m.in. imienne listy rannych, poległych i zaginionych żołnierzy. Józef Cegłowski z Bełchatowa, Franciszek Telonżek z Łękawy, Karol Kuśmirski z Kurnosa, Józef Wojtan z Kaszewic, Jan Ipszer z gm. Dzbanki - to nieliczni spośród tych, których nazwiska można znaleźć na rosyjskich listach. Wiadomo, że walczyli w sierpniu 1914 roku. Ostatniego z wymienionych pozostawiono na polu walki. Gdzie to było? Czy któryś wrócił do domu? Najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy.

Podobnie, jak nie dowiemy się, kim byli ci, którzy polegli w grudniowych walkach w okolicach Bełchatowa. Wielu pochowano na cmentarzu wojennym w Górach Borowskich. Ci, którzy uważnie będą przyglądać się nagrobkom, zwrócą uwagę na kwatery oznaczone żeliwnymi krzyżami. Pochowano tam żołnierzy, którzy zmarli 24 i 25 grudnia 1914 r. Skąd się tu wzięli, skoro żadne walki już nie były prowadzone? Ustalił to Łukasz Politański, autor opracowania poświęconemu nekropolii w Borowej. Okazuje się, że żołnierze o których mowa, nie zginęli na polu walki. Zmarli w Boże Narodzenie w dywizyjnym zakładzie sanitarnym w Trzepnicy na skutek odniesionych wcześniej ran. Tam też zostali pochowani. Szczątki w latach 30. przeniesiono razem z krzyżami na cmentarz w Borowej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto