Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Waldemar Stawowczyk: Ufam moim psom, a one są mi wierne bezgranicznie

Maciej Wiśniewski
Arch. prywatne Waldemara Stawowczyka
Waldemar Stawowczyk, mistrz psich zaprzęgów, który zdobył złoty medal Mistrzostw Świata, opowiada o swojej miłości do psów i pasji do tego niezwykłego sportu.

Zaczęło się od psa znalezionego na osiedlu, a doprowadziło do ponad stu medali imprez rangi mistrzowskiej. A to wcale nie koniec, bo Waldemar Stawowczyk chce wrócić do korzeni.

Waldemar Stawowczyk zakończył już okres roztrenowania ze swoimi psami po sezonie zimowym. Zdobył w nim przede wszystkim złoty medal mistrzostw świata. Jeden, choć do szwedzkiego Sveg jechał po dwa. Ale w wyścigu w zaprzęgu z czterema psami pomylił trasę i został zdyskwalifikowany. Coś takiego przytrafiło mu się pierwszy raz. Zawalił on, nie psy, bo one jak zwykle przygotowane były perfekcyjne. Ludzki błąd. Psom się one nie zdarzają.

Ale to i tak były wyjątkowe mistrzostwa. Ze względu na Shantu, 11-letniego grenlanda, który występem w Sveg zakończył karierę w mistrzostwach świata i pozostał niepokonany.

- W ciągu swojej 10-letniej kariery ten pies, tylko w warunkach śnieżnych, zdobył pięć złotych medali mistrzostw świata i trzy złota mistrzostw Europy. Shantu nigdy nie zszedł z pierwszego miejsca. Nigdy. To pies, któremu zawdzięczam w swojej sportowej karierze chyba wszystko - mówi ze wzruszeniem Waldemar Stawowczyk.

Dla psów wyjechałem na wieś

Waldemar Stawowczyk pracuje w bełchatowskiej kopalni. W dziale kontroli jakości szuka zagrożeń pożarowych na przenośnikach. Jest wiernym kibicem GKS Bełchatów. W młodości z bębnem organizował doping na trybunach. W środowisku fanów funkcjonuje jako „Bocian”.

W 2001 roku znalazł Manu, psa rasy husky. To był jego początek z mushingiem, czyli wyścigami psich zaprzęgów. Do Manu dołączył bowiem Chinook i tak się zaczęło.

To dla psów Waldemar Stawowczyk wyprowadził się z miasta na wieś. Kupił gospodarstwo, wraz z Kajtkiem.

- Prawie całe życie ten pies trzymany był na łańcuchu, który tak wrósł mu w skórę, że nie mogłem zdjąć obroży - opowiada.

Dziś w zagrodzie w miejscowości Osina, w gminie Kluki, mieszka piętnaście psów, z których dziesięć jest biegających i sześć jeżdżących na zawody. W większości rasy grenlandzkiej. To z grenlandami Waldemar Stawowczyk jeździ na zawody i od blisko piętnastu lat sięga po medale imprez mistrzowskich. Pierwsze złoto na mistrzostwach Polski w Jakuszycach zdobył równo dziesięć lat temu. Od tamtej pory nikt nie jest w stanie mu dorównać. Pasmo sukcesów trwa.

- Punktem wyjścia tych sukcesów jest podejście do psów, wzajemne zaufanie. One wierzą mi bezgranicznie, a ja wiem, że mnie nie zawiodą - podkreśla Stawowczyk. Jak się buduje taką więź? - Wiele tkwi w charakterze psów grenlandzkich. One są oddane jednemu człowiekowi. Jeśli uznają go za przywódcę, będą w niego zapatrzone i zrobią dla niego wszystko - podkreśla. - Mówi się, że jest to pierwsza rasa psów stworzona przez człowieka. Często powtarzamy, że grenlandy są brakującym ogniwem między psem a wilkiem.

Wszystkie psy, które Waldemar Stawowczyk zabiera na zawody, są u niego od małego. Wychowuje je na wybitnych czworonożnych sportowców. Bo te psy są sportowcami. Aby osiągać sukcesy, normalnie trenują. Biegają ze swoim panem po okolicznych lasach. W sezonie niezimowym, tzw. drylandzie, ciągną rower bądź specjalny wózek. Zimą oczywiście sportowe sanie.

Urlop na zawodach
Z bieżącego urlopu Waldemarowi Stawowczykowi pozostało już tylko 13 dni. Musi wystarczyć na sezon jesienny, który jest okresem treningowym i przygotowawczym do zasadniczego sezonu zimowego.

- W okresie startów jeżdżę na kilkudniowe zawody po całej Europie, więc urlop szybko zlatuje - podkreśla. - Koledzy w pracy są zadowoleni, bo nie muszą dostosowywać się do mnie z urlopem w wakacje. Wiedzą, że w wakacje ja pracuję cały czasy - dodaje z uśmiechem.

Czasem może liczyć na kilka bonusowych dni wolnego od dyrektora, choć i tak zdarza się, że trzeba wziąć urlop bezpłatny. Zwłaszcza gdy są zimy bezśnieżne i trzeba jechać kilkaset kilometrów, by... potrenować.

- Specyfiką tego sportu jest to, że kiedy się zacznie sezon zimowy i psy rozpoczną bieganie na śniegu, to nie można już wrócić do treningu w warunkach bezśnieżnych. Lepiej odpuścić trening, niż puścić psy na dryland - podkreśla.

Chodzi o poduszki na łapach psów, które przyzwyczajają się do konkretnej nawierzchni.

Mushing w Polsce nie jest sportem na tyle popularnym, by móc się z niego utrzymać. Swoje sukcesy Waldemar Stawowczyk zawdzięcza m.in. wsparciu swojego pracodawcy. PGE, czyli właściciel bełchatowskiej kopalni, to jego główny sponsor, bez którego uprawianie wyścigów psich zaprzęgów nie byłoby możliwe.

Kluczem do sukcesu jest wzajemne zaufanie. Psy wierzą mi bezgranicznie, a ja wiem, że się na nich nie zawiodę. Łączy nas wyjątkowa więź

- To, niestety, jest drogi sport - podkreśla Waldemar Stawowczyk. - Auto, przyczepa, boksy dla psów, sanki, karmy, szczepienia. Koszty idą w tysiące. Sam transport na zawody gdzieś w Alpach to duży wydatek - podkreśla.

Tymczasem finansowych nagród nie ma. W federacji WSA, w której startuje Stawowczyk, za złoty medal mistrzostw świata dostaje się puchar i... worek karmy.

Karmę dla psów zresztą Waldemar Stawowczyk zamawia raz w roku. 1,2 tony przywożą na paletach. - Nie ma się co rozdrabniać - podkreśla.

Tylko dwukrotnie maszerowi z Bełchatowa udało się uzyskać stypendium Ministerstwa Sportu. - Spełnienie wymagań dla dyscyplin nieolimpijskich jest prawie niemożliwe - mówi maszer.

W świecie polskiego mushingu Stawowczyk zyskał renomę. Do tego stopnia, że w październiku mistrzostwa Polski w drylandzie, czyli w warunkach bezśnieżnych, rozegrano u niego. Krajowa czołówka maszerów przyjechała do Grobli, ośrodka pod Klukami, w linii prostej parę kilometrów od domu Stawowczyka, który pełnił honory gospodarza i współorganizatora. Gościnność kończyła się na linii startu, bo oczywiście w swojej klasie okazał się najlepszy. Część swoich psów, przez siebie wytrenowanych, wypożyczył nawet koleżance, która też sięgnęła po medal.

Podbełchatowska gmina zresztą ze swojego krajana jest dumna. Nieraz już wójt prosił, by na lokalnych dożynkach maszer zaprezentował umiejętności swoje i psów. Dla ludzi to nowość, bo w tej części Polski mushing popularny nie jest. W Bełchatowie nikt tego sportu wcześniej nie uprawiał. Waldemar Stawowczyk przecierał szlaki, czytał fachową literaturę i próbował. Od zera doszedł do sukcesów.

Teraz chce wrócić do korzeni i zacząć starty z psami rasy syberian husky. Są szybsze od grenlandów, uchodzą za wybitnych biegaczy, ale jak mówi maszer, są też łatwiejsze do prowadzenia. - Za to grenlandy są bardziej charakterne - podkreśla. Zresztą jego grenlandy potrafiły już wygrywać z husky. Wszyscy pytali, jak on to robi. - Doświadczenie i więź z psem - tłumaczy.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto