Rusiec to gmina dobrych ludzi. Z nimi chce się działać

Artykuł sponsorowany
fot. Ewa Drzazga
Z Dariuszem Woźniakiem, wójtem Ruśca, Radnym Kadencji 2010 - 2014 w plebiscycie Samorządowiec Roku, rozmawia Ewa Drzazga

Tak zupełnie szczerze, z ręką na sercu, w naszym województ-wie jest Pan najlepszym wójtem tej kadencji?
Znam wielu wójtów, o których nie można powiedzieć złego słowa. Każdy stara się realizować swój program i w miarę możliwości robić coś dobrego. A że ja się wyróżniam... To jest suma wielu czynników. Na swoją popularność pracowałem nie tylko w roli wójta. Wcześniej przez dziesięć lat byłem lekarzem weterynarii i poznałem dosłownie każde podwórko, byłem w każdym domu i wiedziałem, jakie są problemy. Podobnie gdy byłem szefem szkolnej rady rodziców czy radnym opozycyjnym - też zbierałem punkty, które teraz składają się na pozytywną ocenę. Jestem za nią ogromnie wdzięczny, bo to nie tylko przyjemność, ale też impuls, dzięki któremu chce się dalej pracować dla dobra gminy.

Podobno trudno Pana spotkać w urzędzie. Dobry wójt ciągle w terenie?
Mógłbym usiąść i urzędować. Pić kawę i zza biurka wszystkim dyrygować. Ale ja tak nie potrafię. Wolę pojechać w teren, samemu spojrzeć na wszystko, co się w danym miejscu dzieje. I jak się dzieje. A jeśli jestem potrzebny w urzędzie? Od tego są telefony. Jeśli sprawa jest ważna, za dziesięć minut jestem w sekretariacie. W terenie człowiek na własne oczy przekonuje się, jakie inni mają potrzeby i jak trzeba działać. Ot: zamiast budować jedno wielofunkcyjne boisko lepiej, żeby powstało kilka mniejszych, ale za to w kilku wsiach. Bo młodzież z - dajmy na to - Dębów Wolskich nie będzie jechała do Ruśca pograć w piłkę. Za daleko. Muszą mieć boisko u siebie. Że gmina musi mieć dwa przedszkola, że dzieci trzeba wysyłać na gminne kolonie i obozy, bo inaczej wcale nie pojadą. Że trzeba chuchać i dmuchać na gminny Bank Żywności, bo rodziny, którym pomagamy, mogą dzięki temu kupić leki czy ciepłe ubrania na zimę. Ale żeby o tym się dowiedzieć, trzeba z ludźmi rozmawiać. Ze wszystkimi.

To już trzecia kadencja w Pana samorządowej karierze. Czymś się wyróżniała?

Ostatnie cztery lata to kontynuacja wcześniejszych planów. Najtrudniejsze były pierwsze dwa lata urzędowania. Gdy zaczynałem, w gminie panował marazm. Wtedy my, samorządowcy z Jedności Wiejskiej, mieliśmy pomysły na to, jak to zmienić. Teraz to tylko kontynuujemy. Bardzo wiele już udało się zrobić, ale wciąż trochę do poprawienia jeszcze zostało. Bo gdybym miał sto miliardów euro, tobym każdy dom w gminie ozłocił, ludzie żyliby tu jak w Kuwejcie. Ale na razie tych pieniędzy nie mamy. Musimy działać w oparciu o budżet, jaki jest. Ważne, żeby to robić z głową.

Mieszkańcy nie mają pretensji, że to za wolno, za mało...
Co roku mamy zebrania w każdej wsi. I co roku słucham, jak ludzie mówią, że to jeszcze trzeba poprawić, że tego brakuje. Ale ja powtarzam: gmina jest jak dom, tylko większy. W domu też: w jednym roku wymieniłeś cztery okna, ale na następne dwa możesz sobie pozwolić dopiero za rok. I my też: teraz wysypiemy na drodze destrukt, ale za dwa lata położymy asfalt. Mieszkańcy rozumieją takie tłumaczenie. Ale obietnice trzeba spełniać.

Rodzina nie ma dosyć? Żona nie mówi: daj sobie spokój?

Żona wie, że ja inaczej nie potrafię, że jestem społecznikiem i że do końca życia będę działał na sto procent. Jeśli nie będę wójtem, to jakoś inaczej tę pasję zrealizuję. Ale w bamboszach na kanapie? Ja tak chyba bym nie potrafił.

Gmina Rusiec to dobry teren dla takiego społecznika?
Codziennie dziękuję Bogu, że pozwolił mi właśnie tutaj znaleźć żonę, tu zamieszkać, z ludźmi stąd działać. Gmina Rusiec to jest gmina dobrych ludzi. Takich, z którymi i dla których chce się działać.

Mówi się, że w wyborach parlamentarnych znów spróbuje Pan szczęścia. To prawda?
Na razie nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Teraz z Jednością Wiejską skupiamy się na wyborach samorządowych. Później będziemy myśleć, czy jest sens próbować szans na wyższym szczeblu. Cóż, jestem już w wieku 50 plus. Może lepiej - zamiast walczyć o poselski mandat - skupić się na tym, żeby stworzyć dla mojego ugrupowania mocne zaplecze. Znaleźć młodych ludzi, którzy przejmą pałeczkę od mojego pokolenia. Ważne, żeby ta nasza praca nie poszła na marne. Żebym za te kilka czy kilkanaście lat, kiedy będę już emerytem, mógł podjechać na kawę do wójta, który wtedy będzie urzędował. I żebym mógł mu powiedzieć: - Panie wójcie, fajnie jest w naszej gminie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na lodzkie.naszemiasto.pl Nasze Miasto