Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przejechać z Australii do Kurnosa Drugiego na rowerze? Oni udowodnili że to możliwe [ZDJĘCIA]

Ewa Drzazga
Ile czasu potrzeba, żeby z Australii dostać się do Polski? Jeśli na rowerze i przez Azję, to nawet piętnaście miesięcy. Pochodzący z Kurnosa Drugiego Andrzej Brandt razem ze swoją partnerką, Katarzyną Gądek, rowerem przejechali przez trzy kontynenty. Efekt to 22 tysiące „wykręconych” kilometrów i opowieści, których można im tylko zazdrościć.

W „normalnym życiu” Katarzyna Gądek i Andrzej Brandt mieszkają i pracują w Krakowie. Uwielbiają góry i podróże. Ale nie takie „all inclusive” z drinkiem z palemką przy hotelowym basenie. Ich wyprawy są długie i, co tu dużo mówić, trochę „hardkorowe”. Bo jak inaczej nazwać pomysł przejechania na rowerze z Melbourne do Kurnosa Drugiego z przystankami m.in. w Sydney, Darwin, Nepalu, Birmie, Tajlandii, Chinach, Kirgistanie, Iranie, Turcji, przez Bałkany i Słowację? Żeby pokonać 22 tysiące kilometrów, potrzebowali piętnastu miesięcy. Swoje przygody opisali na blogu „Przygodnik”.

Taki plan: życie w podróży

Kasia i Andrzej poznali się na studiach. Szybko okazało się, że łączy ich pasja podróżnicza, a wspólne wyprawy stały się sposobem na życie. W pierwszą dłuższą podróż wybrali się jeszcze w 2012 roku. W ciągu czterech miesięcy przejechali przez część Azji Centralnej, Indie i Nepal. Ta wyprawa była dla nich doświadczeniem, które zdeterminowało przyszłość: wiedzie-li, że chcą jeździć jeszcze więcej i na dłużej. Oczywiście razem i na rowerach.

Uznali, że ich oczekiwania najlepiej spełni wyprawa, którą będzie można nazwać „życiem w podróży”. - Zamknęliśmy pewien etap swojego życia i ruszyliśmy w drogę - mówi Andrzej Brandt. - Oczywiście nie z dnia na dzień. Przygotowania do podróży zajęły prawie dwa lata! - podkreśla.

Plan na to, co chcą zobaczyć i jak tego dokonać, w głowach mieli od dawna. Na początek przelot do Melbourne, objechanie wschodniego wybrzeża Australii, przedarcie się do Darwin, stamtąd samolotem do Katmandu i kilka miesięcy spędzonych w Azji (Nepal, Indie, Birma, Tajlandia, Laos i Chiny). Potem przelot w okolice granicy z Kirgistanem, Tadżykistan, Uzbekistan i Iran. A potem to już rzut beretem do kraju - przez Turcję, Bałkany, Węgry i Słowację. Dokładnej logistycznej „rozpiski” nie mieli. Ale też wiedzieli, że nie będzie im potrzebna. - Do naszych planów podchodziliśmy elastycznie. Wiedzieliśmy, co chcemy zobaczyć, ale jednocześnie byliśmy gotowi na zmiany i na to, że trzeba będzie dostosować się do realiów - opowiada. Jak mówi, nie goniło ich nic, prócz terminów wynikających z wiz do niektórych krajów. Mniej więcej 80 procent noclegów w ciągu tych 15 miesięcy to te w namiocie, który ze sobą wieźli. Przy sobie mieli też jedzenie wystarczające na 4 dni. I tyle.

- Filozofia takiej wyprawy polega na tym, by nie planować niczego na dłuższy odcinek czasu. Trzeba przestawić myślenie na takie „krótko etapowe” - zdradza podróżnik. I podaje przykład: - Wiedzieliśmy, że mamy przy sobie jedzenie na 4 dni, więc plan był taki, żeby w tym czasie znaleźć się w miejscu, gdzie będzie można kupić prowiant - opowiada. Dodaje, że np. w Australii o ich trasie decydowało to, czy będą mieli dostęp do wody, zanim skończą się ich zapasy. Taka podróż bez wiążącego planu miała i tą dobrą stronę, że jeśli uznali, że chcą w jakimś miejscu zatrzymać się na trzy dni dłużej, czy nawet na tydzień, nic nie stało na przeszkodzie. A jeśli doszli do wniosku, że gdzieś nie jest tak fajnie, jak się spodziewali, mogli szybciej wyjechać.

Andrzej Brandt przyznaje, że w tej podróży przez trzy kontynenty wyzwaniem okazała się pogoda. W Australii trafili w sam środek lata (z temperaturami powyżej 40 stopni). W Azji mieli okazję do zimowego trekkingu w Nepalu, by potem wrócić do tropikalnych temperatur Birmy czy Laosu. Chiny i Azja Centralna były, jeśli chodzi o klimat, „komfortowe”, ale już w Turcji trafili w sam środek zimy. - Szczerze mówiąc mieliśmy wtedy chwile zwątpienia, czy damy radę - mówi Andrzej Brandt. Podobnie śnieżna zima towarzyszyła im podczas przeprawy przez Bałkany i potem aż do samego Kurnosa. - Ten powrót w zimowej aurze był konsekwencją tego, że podróż była o dwa miesiące krótsza niż pierwotnie zakładaliśmy - opowiada Andrzej Brandt. - Planowaliśmy, że potrwa około 17 miesięcy, byliśmy w drodze o dwa miesiące krócej. Wynikało to m.in. z tego, że nie dostaliśmy wizy na wjazd do Turkmenistanu, a w Iranie spędziliśmy miesiąc, a nie dwa, jak planowaliśmy.

Podróż trochę sentymentalna

Właśnie Iranu ominąć nie mogli - choćby ich pobyt miał trwać tylko jeden dzień. Dla Andrzeja Brandta pobyt Teheranie był szczególnie ważny. Na cmentarzu katolickim w dzielnicy Doulab, znajduje się polska część. Jeden spośród niemal dwóch tysięcy nagrobków należy do Tadzia Frijata, trzynastolatka zmarłego w Teheranie w 1942 roku. Jego siostra, Zofia Danuta Brandt, to babcia Andrzeja. Razem z bratem i ze swoją mamą po podpisaniu układu Sikorski - Majski przedostała się z ZSRR do Teheranu, a stąd do Afryki, by w 1947 roku dotrzeć do Europy. Właśnie w Iranie pochowała młodszego brata. Przez całe życie towarzyszyła jej świadomość, że co roku na grobie jej brata zapalane są znicze. I choć była tam myślami, to przecież sama nie mogła tam pojechać. Andrzej Brandt grób ciotecznego dziadka odnalazł. Okazało się też, że ojciec Hamida, opiekuna cmentarza, doskonale pamięta Polaków, którzy w 1942 roku przyjechali do Persji.

Codzienność już uwiera

Choć wspomnień i przeżyć, jakie przywieźli z tej wyprawy, i Kasia, i Andrzej nie zamieniliby na nic innego, to przyznają, że 15 miesięcy spędzonych w podróży, to bardzo, bardzo długo.

- Może nawet odrobinę zbyt długo - mówi Andrzej. Dodaje, że pod koniec wyprawy byli już bardzo zmęczeni. I to nawet bardziej psychicznie, niż fizycznie. - Naprawdę czekaliśmy na powrót do „normalności” związany z tym, że np. spotkamy się wreszcie z przyjaciółmi i rodziną - dodaje. Jednocześnie zaadaptowanie się do zwyczajnego życia, powrót do planowania tego co za miesiąc czy dwa, wcale nie było łatwe.

- Cóż, trochę nas już nosi, ciągnie w świat - mówi. Andrzej Brandt podkreśla, że razem z Kasią kiedyś chcieliby jeszcze raz pojechać do Chin, bo choć byli tam dwa miesiące, to przecież zobaczyli tylko znikomą część tego, czego można tam doświadczyć. Iran, Turcja, Bałkany - te kraje też są na liście kierunków, które chcieliby kiedyś eksplorować. Ale podróż, którą planują, zakłada zupełnie inny kierunek.

- Szczerze mówiąc powoli planujemy nową wyprawę, już nie taką długą jak tamta, tym razem podróż potrwa „tylko” jakieś 6-7 miesięcy - zdradza Andrzej Brandt. Wstępne założenia już mają. Chcą „wzdłuż” przejechać na rowerach Amerykę Północną i Południową. - Myślę, że za dwa lata będziemy gotowi, by wybrać się w tę podróż - dodaje. Relacje z wyprawy Kasi i Andrzeja można znaleźć na blogu

PRZYGODNIK.NET
od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto