Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pogrzeby 18 mieszkańców gminy Drzewica odbędą się w sobotę

Anna Gronczewska, współpr. E. Cieślak, A.Grinberg, J.Sobczyńska, D. Kubczak
Pasażerowie busu nie mieli szans. Volkswagen nie był przystosowany do przewozu tylu osób
Pasażerowie busu nie mieli szans. Volkswagen nie był przystosowany do przewozu tylu osób fot. Tomasz Imiński
To był dla nich jeden z najgorszych dni w życiu. Pięćdziesięciu mieszkańców Drzewicy (pow. opoczyński) jechało w środę do Warszawy w milczeniu.

Musieli być silni. Tak silni, by rozpoznać w Zakładzie Medycyny Sądowej swoich ojców, matki, braci, którzy zginęli we wtorek w tragicznym wypadku pod Nowym Miastem nad Pilicą.

Nad pogrążonymi w bólu rodzinami ofiar katastrofy busu czuwało 15 psychologów, lekarz i kapłan. Jechał z nimi też Janusz Reszelewski, burmistrz Drzewicy, który od początku towarzyszy rodzinom ofiar w trudnych chwilach. Pogrążeni w bólu ludzie rozpoznali wszystkich swoich bliskich. W drogę powrotną ruszyli około 17. Nie mogli jeszcze zabrać ze sobą trumien z ciałami bliskich.

82-letnia Stanisława B. nie pojechała do Warszawy. Zakrywa rękoma twarz. Nie ma już siły płakać. Jej twarz wykrzywia ból. Bo co może być dla matki gorszego od straty dziecka? A ona w jednej chwili straciła trzech synów.

- To z biedy to całe nieszczęście - załamuje spracowane ręce kobieta. - Jakby ludzie mieli pracę na miejscu, to nie doszłoby do tej tragedii. A tak, po świecie musieli się tułać, męczyć się po sadach, żeby zarobić te parę groszy.

Dom rodziny B. jest nie duży. Niedawno był remontowany. W małym pokoiku na kanapie siedzi pani Stanisława. Na stoliku leży różaniec. Kobietę odwiedzili kuzyni i znajomi. W pokoju są też dzieci Mirka, który siedział za kierownicą busu. Dwuletnia Ania jeszcze nie rozumie co się stało. Przytula się do babci Stasi. Jej rodzeństwo wie, że straciło ojca.

- Tata codziennie jeździł na jabłka - mówi drżącym głosem 12-letni syn Mirka. - Wyjeżdżał przed szóstą i po szóstej wieczorem wracał. Codziennie, oprócz sobót. Ale teraz już nigdy nigdzie nie pojedzie.

Żardki to wieś między Odrzywołem a Drzewicą. Stoi tam sto domów. Obejścia są skromne. Widać, że ludziom tu się nie przelewa. Jak nie złapią pracy w ogrodnictwie lub u sadowników, pozostaje im głodowy zasiłek. Kiedyś było inaczej. W po-bliskiej Drzewicy pracowały pełną parą zakłady "Gerlach". W niemal każdym polskim domu są komplety sztućców wyprodukowanych w Drzewicy. Firma zatrudniała w najlepszych czasach 5 tysięcy ludzi.

- Autobusy pracownicze jeździły nawet w okolice Grójca i Nowego Miasta - wspomina starszy mężczyzna, który w "Gerlachu" przepracował ponad 30 lat. - Teraz zakład zatrudnia może z 300 osób. A innych miejsc pracy nie ma. Zostaje urząd, szkoły, sklepy, małe rodzinne prywatne firmy. Nikt nie szuka pracowników.

Po co zjechał na lewy pas? Dlaczego nie hamował?

Pod wiejskim sklepem w Żardkach wszyscy komentują wypadek pod Nowym Miastem nad Pilicą. Zginęło w nim 18 osób. Jechali do pracy przy zbiorze jabłek. Bus, w którym jechali stłoczeni na skrzynkach i deskach, roztrzaskał się na kawałki w zderzeniu z tirem. Pasażerowie busu nie mieli szans. Wszyscy zginęli.

Do sklepu przyszedł szczupły mężczyzna po czterdziestce. Nie chce podawać imienia. Kupuje piwo, chleb, kawałek kaszanki.

- U mnie Mirek, ten co wiózł ich do sadu, był w niedzielę - mówi, pakując zakupy. - Pytał, czy pojadę z nim na te jabłka. Ja mam akurat robotę na miejscu, więc podziękowałem. A wiele miesięcy z nim jeździłem. Gdybym się zgodził, to pewnie bym nie żył... - opuszcza głowę.

- W naszej wsi takiego dramatu jeszcze nie było - kręci głową Józef Kałuża, który stoi pod sklepem w Żardkach. Dodaje, że najbardziej ucierpiała rodzina B. - O, tam mieszkali - pan Józef pokazuje skromny dom naprzeciwko sklepu. - Trzech chłopaków, braci, pójdzie do grobu.

Rodzina B. jest dobrze znana w Żardkach. Nikt na nich nie powie złego słowa. Porządni ludzie. W domu było ich ośmioro - pięciu braci i trzy siostry. O 42-letnim Mirku wszyscy mówią dobrze. Miły, porządny, zaradny. Sklepowa zapewnia, że nawet piwa nie pił.

Mirek był dobrym kierowcą. Dlaczego więc zjechał na lewą stronę, na przeciwległy pas ruchu? Dlaczego nie hamował, nie próbował zjechać do rowu, gdy zobaczył tira jadącego z naprzeciwka?

- Wszystko przez te przeklęte jabłka! Z drugiej strony, gdyby nie owoce, to ludzie nie mieliby z czego żyć! - zaciska pięści Józef Kałuża. - Nie ma chyba w Drzewicy i okolicy osoby, która nie jeździłaby pracować do sadów.

Żaden z pasażerów busu nie pyta o bezpieczeństwo

Praca u sadowników jest w cenie. Ludzie niemal biją się o miejsce w busach. Czekają na nie na ulicach Drzewicy już przed szóstą rano. I tak cały rok. Zimą jeżdżą na tzw. patyki, czyli przycinanie drzewek. Latem zbiera się wiśnie, jesienią nadchodzi czas jabłek. Praca nie jest łatwa. Od świtu do wieczora, w zimnie, deszczu. Za taki dzień harówki dostają 70 złotych. Czasem z tego jeszcze trzeba opłacić transport.

- A każdy walczy, by znaleźć miejsce w takim sadzie - potwierdza nauczycielka z jednej z drzewickich szkół. - Gdy ktoś zachoruje lub nie może jechać, to szuka zastępcy. Chodzi o to, żeby nie stracić miejsca w busie, czyli miejsca pracy.

Znają to dobrze i inni mieszkańcy regionu łódzkiego. Zatłoczonymi busami do pracy w sadach w gminach Biała Rawska i Sadkowice dojeżdżają mieszkańcy powiatu rawskiego.

- W sezonie, czyli wtedy, kiedy jest praca w sadzie, wszystko wygląda tak samo - mówi pani Bożena z Białej Rawskiej. - Zaraz po godzinie 4 podjeżdża bus. Ci, którzy chcą jechać do pracy, zbierają się w umówionym miejscu. Jedzie tyle osób, ile się zmieści do samochodu.

Żaden pasażer nie pyta ani o miejsce siedzące, ani o pasy bezpieczeństwa. - Jeśli jadą z nami dzieci, dorośli ustępują im miejsca - dodaje kobieta. - Wiadomo, dziecko rano wstanie, pół dnia w sadzie rwie owoce, to i męczy się szybko. A następnego dnia znów trzeba jechać do pracy.

Na miejscu zbiórki trzeba mieć przy sobie pieniądze. Kierowca bierze po 10 zł od głowy. Dodatkowo płaci mu sadownik, do którego dowiózł pracowników. Jeśli owoców na drzewach jest dużo, a cena w skupach przyzwoita, sadownicy potrafią podbijać stawki dla przewoźnika, żeby więcej pracowników sezonowych do ich sadu dowiózł.

Pracownicy sezonowi nie mają złudzeń. Wiedzą, że nie mają żadnych praw. Pracują na czarno.

- Nie zatrudniam nikogo - twierdzi sadownik z Sadkowic. - Pracujemy całą rodziną, a jak trzeba więcej rąk do pracy, pomagają znajomi i sąsiedzi.

W podobnym tonie wypowiadają się inni. A jeśli chodzi o busy, którymi dowożono ludzi do pracy... - Przyjeżdżają jacyś ludzie, ale nie do mnie - zapewnia sadownik w gminie Biała Rawska i zastrzega, aby nie podać nazwiska. - Zaraz będą kontrole, a po co mi to?

Co ona robiła w tym busie?

Na osiedlu w Drzewicy, koło "Gerlacha", stoi kilka bloków. Przy jednym, stojącym bokiem do ulicy, zebrało się kilka osób. Pokazują na pierwszą klatkę. Tam mieszkała z rodziną pani Mariola, jedna z ofiar tragedii. Ludzie zastanawiają się, dlaczego znalazła się w tym busie.

- Przecież pracowała - mówią. - Może chciała zarobić dodatkowo parę groszy?
Pani Mariola wychowywała samotnie 19-letniego Kamila i 17-letnią Anię. Mieszkała ze schorowaną matką. We wtorek rano wyszła z domu z Kamilem. Wsiadła do czerwonego busu. Zginęła razem z synem.

- Kamil to był wspaniały chłopak - mówią dwie kilkunastoletnie dziewczyny, które same wiele razy jeździły w wakacje do sadów, by dorobić sobie parę groszy. Dodają, że jego siostra Ania jest w ciąży, w przyszłym roku miała brać ślub ze swoim chłopakiem. Pani Mariola już nie zobaczy wnuka ani córki w ślubnej sukni.

- To nie koniec tragedii w tej rodzinie - mówi przyciszonym głosem jeden z sąsiadów. - W tym wypadku zginął też brat chłopaka Ani.

W niewielkiej Drzewicy niemal każdy znał ofiary poniedziałkowego wypadku. Mieszkańcy wspominają Benka, byłego pracownika "Gerlacha". Wiatr mu w oczy wiał. Po wielu latach pracy nagle dostał wymówienie. Przeszedł na zasiłek emerytalny. Ale dostawał marne 700 zł. Z czego miał opłacić mieszkanie? No i jeździł na jabł-ka. Zarobku w sadzie szukał też 22-letni Adam Sz.

- To już druga tragedia w jego rodzinie. Szekspir by tego nie wymyślił - mówi dawna nauczyciela Adama. - Jego ojciec wybudował piękny dom. Zdążyli postawić "wieniec". Na drugi dzień spadł ze schodów i się zabił. Osierocił dwóch synów i żonę w ciąży. Tej kobiecie jeszcze łzy nie obeschły, a musi pochować syna. Boże, nie rozumiem tego. Ten chłopak miał zaledwie 22 lata...

* * * * *

W sobotę o świcie z Warszawy wyruszy kawalkada 11 karawanów z ciałami ofiar wypadku. O godzinie 11 rozpocznie się ceremonia pogrzebowa. 16 zmarłych spocznie na cmentarzu w Drzewicy, dwie zostaną pochowane w innych parafiach.

od 16 lat
Wideo

Widowiskowy egzamin dla policyjnych wierzchowców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto