Ktoś mnie kiedyś spytał, czy nurek musi umieć pływać, odpowiadam, że na powierzchni nie, tylko pod wodą - śmieje się mł. bryg. Wojciech Maciejewski, zawodowy strażak z komendy powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Bełchatowie i szef sekcji płetwonurków. - Pływanie pod wodą nie ma nic wspólnego z pływaniem na powierzchni - dodaje.
W bełchatowskiej komendzie jest ich sześciu. Jak każdy strażak jeżdżą do pożarów, wypadków, czy usuwania skutków nawałnic. Nurkowanie to ich pasja, którą łączą z pracą, bo zadania nurków pełnią w ramach normalnej służby. I żadnych dodatków z tego tytułu nie mają.
Zamiłowanie do nurkowania wszyscy wynoszą z "cywila", a że są na tym punkcie zakręceni, świadczyć może fakt, że jeden z nich nawet... zaręczył się pod wodą.
Prywatnie pływają po zalanych kopalniach, czy kamieniołomach, ale nawet wtedy myślą o pracy. - Nawet jak prywatnie jeździmy nurkować, czy pływać łodzią, to każdy stara się wynosić z tego coś, co przyda się w pracy - mówi Wojciech Maciejewski.
Oczywiście obowiązkowo się szkolą, przynajmniej raz w roku jeżdżą na kilkunastodniowe obozy, gdzie ćwiczą techniki poszukiwań ludzi, bądź sprzętu pod wodą, wyciągania topielców, czy samoratowania. Do tego kilka razy w roku jeżdżą też na krótsze wypady szkoleniowe.
- Raz podczas szkolenia z nurkowania pod lodem zdarzyło nam się, że ćwiczenia przerodziły się w prawdziwą akcję ratunkową, kiedy pod pędzącym po lodzie bojerem tafla się zarwała - opowiada Wojciech Maciejewski.
Przypadki ratowania życia w pracy płetwonurków są jednak rzadkie. Zwykle kiedy przyjeżdżają na miejsce nie ma już kogo ratować, trzeba szukać zwłok.
- Zwykle na brzegu już czeka rodzina, która często ma jeszcze nadzieję i największego szoku doznaje, gdy już wyciągniemy ciało kogoś im bliskiego - mówi Wojciech Maciejewski. - To trudne i każdy z nas po swojemu to przeżywa, ale staramy się przede wszystkim skupić na własnej pracy i swoim bezpieczeństwie.
To m.in. oni latem ubiegłego roku szukali czworga dzieci, które utonęły w Warcie koło Działoszyna. - Ta akcja pokazała, jak w ciągu sekundy może dojść do tragedii, ale też jak zdradliwa jest rzeka - podkreśla Wojciech Maciejewski.
Jest tylko jeden szkopuł ich pracy - sprzęt, a właściwie jego brak. - Dobrze, że starcza na przeglądy, ale na nowy już nie, bo słono kosztuje - mówi Wojciech Maciejewski. - Ostatnio dołączył do naszej grupy nowy strażak, dla którego nie ma sprzętu. Dobrze, że jest mojego wzrostu, to pożycza mój kombinezon - dodaje, wymownie rozkładając ręce, w prośbie o wsparcie.
Kto musi dopłacić do podatków?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?