Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jordan Michalski w marszu "Sudecka żyleta" [ZDJĘCIA]

Redakcja
- Ten marsz to było wyzwanie. na pewno wezmę w nim udział raz jeszcze - mówi Jordan Michalski

Ten marsz był wyzwaniem. Postanowił je jednak podjąć i to z powodzeniem. Mało tego, nabrał ochoty na kolejne takie wyprawy.

Jordan Michalski kilkanaście dni temu zakończył „Sudecką żyletę”, marsz kondycyjno-wytrzymałościowy, w którym swoich sił spróbować może każdy. Nie każdy jednak daje radę go ukończyć, a jeśli już się uda, to nie wszystkim w wyznaczonym czasie.

- Rok temu moi znajomi brali udział w tym marszu, więc postanowiłem spróbować - mówi Jordan Michalski, który jest członkiem bełchatowskiej jednostki Związku Strzeleckiego Strzelec, choć mieszka w Osjakowie, już poza powiatem bełchatowskim. Do Bełchatowa przyjeżdża też jednak do szkoły.

Uczestnicy marszu musieli przebyć określoną trasę w czasie maksymalnie 20 godzin, po górzystym, często stromym terenie. Po drodze czekały na nich punkty kontrolne, by nikt nie skrócił sobie trasy.

- Kiedy przyjechaliśmy do punktu zbiórki, zobaczyliśmy, że niektórzy są sprzętowo superwyposażeni, np. w kijki czy raki. Też o tym myśleliśmy, ale zabrakło nam już czasu. Później okazało się, że taki sprzęt przydałby się przy niektórych podejściach, w miejscach, gdzie szlaki były oblodzone.

Niezbędna dobra kondycja fizyczna

Swoich sił postanowiło tym razem spróbować w marszu w sumie około 700 osób z całej Polski, w różnym wieku, z różnym przygotowaniem. Jordan na marsz wybrał się z dwoma kolegami, studentem i żołnierzem zawodowym. Jak mówi, fizycznie jakoś specjalnie się do tego nie przygotowywał. Na co dzień stara się dbać o kondycję, biega, odwiedza siłownię. Dużo dają mu także cotygodniowe zajęcia w Strzelcu, bo tam po prostu dobra kondycja fizyczna jest niezbędna.

Wyposażeni w dobre buty wojskowe, termoaktywne ubrania, skarpetki na zmianę, wodę, batony proteinowe i latarki czołowe na marsz wyruszyli około godz. 9. Przed nimi było 50 kilometrów drogi. Wyłączyli telefony i skupili się tylko na trasie.

- Trzeba było zwracać uwagę na to, by iść wydeptaną ścieżką, inaczej łatwo było wpaść po kolana w śnieg - opowiada. - Miejscami była odwilż, trzeba więc było zmagać się z wodą i błotem. Czasami słońce bardzo raziło w oczy - wymienia naturalne przeszkody, z jakimi przyszło zmierzyć się po drodze.

Później okazało się, że np. woda w butelkach, którą zabrali z domu, nie była im niezbędna, bo można było napić się w punktach kontrolnych. A przecież z każdą godziną marszu plecaki stawały się coraz cięższe, mimo że ubywało z nich zawartości...

W punktach kontrolnych można było też zjeść jakieś batony, by uzupełnić cukier i nabrać energii do dalszej wędrówki. I odpocząć, zwykle kilka minut, by nie tracić cennego czasu. Jeden dłuższy odpoczynek zrobili sobie tylko na mały obiad. Żurek w takich okolicznościach smakował wyśmienicie, ale jak śmieje się Jordan, rozleniwił ich niesamowicie, powodując, że nie chciało się ruszać w dalszą trasę.

Ważna także psychika

Jak zaznacza, nie tylko odporność fizyczna była ważna podczas marszu, ale także psychika. - Ważne było odpowiednie podejście - mówi Jordan Michalski. - Trzeba było powiedzieć sobie: Idę i nie poddam się.

Choć na trasie było kilka takich momentów, gdy brakowało i sił, i chwilowo wiary w powodzenie tej „misji”.

- Strzelec jednak dobrze nas pod tym względem przygotowuje - przyznaje. - Ciągle uczy-my się, by się nie poddawać i dążyć do wyznaczonych celów.

W marszu cały czas szli w trójkę. I jak mówi Jordan, dzięki temu mogli wzajemnie się wspierać, bo każdy z nich miał słabsze chwile.

- Ciężkie byty podejścia, ale zejścia chyba jeszcze trudniejsze - tak dziś wspomina te najtrudniejsze momenty marszu. - Były poślizgnięcia i upadki, na szczęście wyszliśmy z nich cało, choć wiem, że innym zdarzały się poważniejsze sytuacje.

Najgorsza była końcówka marszu, gdy sił mieli już coraz mniej, zrobiło się zimno i ciemno. - Przyszło nam do głowy w pewnym momencie, by zrezygnować, ale wiedzieliśmy, że jest już bliżej niż dalej i daliśmy radę - wspomina.

Trasę udało im się pokonać w 13,5 godziny. Zmieścili się w pierwszej setce uczestników.

- Nie uważam tego za jakiś duży wyczyn - tak Jordan podsumowuje swój udział w marszu, który organizatorzy określają jako najostrzejszy maraton pieszy w Sudetach i jeden z najcięższych w Polsce. - Było naprawdę warto, chętnie powtórzyłbym to jeszcze raz - śmieje się. - Zresztą wybieram się na kolejny marsz w sierpniu. Warunki będą inne, więc na pewno będzie dużo łatwiej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto