Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dojedżają do pracy nawet kilka godzin. Mieszkają w Piotrkowie, pracują w Łodzi. Warto?

Karolina Wojna
Ja mam etat, ty masz etat, on ma etat. W czasach, gdy fabryki upadają, zamiast się budować, to na tyle dużo, żeby codziennie rano chciało się dojeżdżać do Łodzi 40 lub 60 kilometrów.

Niektórzy pracują w Łodzi, bo jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma - dla nich w Piotrkowie pracy nie było. Innych z oddziałów w Piotrkowie, wraz z ich likwidacją, do Łodzi przesadził pracodawca. Jeszcze inni o pracę w Łodzi walczyli, a jeszcze inni traktują fabryczne miasto jako miejsce, w którym chcą zapuścić korzenie i płacić podatki, a nie tylko odbierać pensję.

- To już tyle lat? - w głosie Piotra Osieckiego słychać wyraźne zaskoczenie. - Dawno nie liczyłem... - przyznaje. Do Łodzi z Piotrkowa dojeżdża od 1998 roku. Wtedy, od ówczesnego i obecnego pracodawcy - Urzędu Skarbowego - dostał propozycję, którą trudno było odrzucić. ,,Na rynku pracy trzeba być aktywnym" - tak tłumaczy swoją decyzję sprzed 15 lat, która w efekcie zaowocowała kierowniczym stanowiskiem w urzędzie Łódź Polesie.
Do urzędu dojeżdża swoim autem, koszty dzieli z zabieraną koleżanką też z US. Wcześniej samochód był zapchany, z czasem pasażerów ubyło.

- Miałem też krótką przygodę z PKS, potem jeździliśmy autobusem WKTS - opowiada Piotr Osiecki, któremu codzienne dojazdy zabierają, w zależności od korków, ok. 3 godzin. To chyba największy minus pracy poza ,,swoim" miastem. Szczególnie dotkliwy o 6.20 w nieprzyjemny zimowo-jesienny świt, gdy trzeba zmusić się do wysunięcia nogi spod kołdry. - Mam czasem takie kryzysy - przyznaje. Pocieszeniem, jak dla wielu piotrkowian dojeżdżających codziennie do Łodzi, są sami łodzianie.

- Z Bałut, Radogoszczy dojeżdżają tyle samo, a nawet dłużej - wylicza pan Piotr.

Krystyna Czechowska do tej listy ,,pocieszenia" dodaje jeszcze Teofilów, z którego doje-dżdża jej koleżanka z pokoju w WFOŚiGW w Łodzi. Ona także do Łodzi poszła razem z firmą. Jak wesoło opowiada, pracę ,,rzuca" co dzień. Kryzys trwa tyle, ile dzwoni budzik ustawiony na godz. 5.30. Potem jest już lepiej.

- Do Łodzi dojeżdżam z koleżankami, mamy taki wesoły samochód, wymieniamy się - raz jedzie jedna, potem inna. Wiadomo, z powodów ekonomicznych - opowiada. O PKS, czy PKP nawet nie myślała.

- Czas jest zbyt cenny - ucina. Niezależność, jaką daje dojazd autem, kosztuje 300-400 złotych miesięcznie.
- Codziennie, kiedy wracamy, rozczulamy się na widok tablic ,,Piotrków" - mówi.

Rodzinne miasto zaczęła doceniać od czasu zmiany miejsca pracy, czyli od 2001 roku.

- Wcześniej wszystko było na miejscu, z domu do pracy busik, pięć minut i byłam - wspomina z nostalgią. - Przez te lata śmiałam się, że córka zacznie do mnie mówić ,,ciociu"...

Mimo minusów, pracy by nie zmieniła. Łódź nie tylko lepiej płaci od Piotrkowa, ale i pozwala się rozwijać.
Tomasz Jędrzejczyk z Piotrkowa do Łodzi dojeżdża od niespełna roku. Piotrkowską komendę policji przy ul. Szkolnej, na siedzibę KWP w Łodzi zmienił na własne życzenie - wystartował w konkursie na naczelnika prewencji w województwie. Decyzję o starcie w konkursie podejmował z żoną, bo to na nią spadły praktycznie wszystkie obowiązki związane z prowadzeniem domu.

- Wstaję o godz. 5.45, wracam na godz. 18, 19 - przyznaje mł. inspektor KWP w Łodzi. Pracę w Łodzi traktuje jako wyzwanie. - Dużo się uczę - mówi i nie ukrywa satysfakcji, że mimo początkowych obaw, jego wizja pracy prewencji spotyka się z dobrym przyjęciem kolegów.

Anna Sadza do wydziału planowania przestrzennego Urzędu Marszałkowskiego w Łodzi dojeżdża, z krótką przerwą na pracę w piotrkowskim magistracie, od 1999 roku. Do Łodzi przeszła z firmą.

- Na początku to był szok, wydawało się, że to przejściowe, że wszystko się zmieni - wspomina. Zmieniło się o tyle, że już tak nie myśli...

Do Łodzi dojeżdża specjalnym busikiem, co pozwala na krótkie przymknięcie oczu. W pracy poza miejscem zamieszkania, jak opowiada, najgorsze są nie tyle poranki, ale brak czasu na załatwienie prywatnych rzeczy. Pracując w Piotrkowie mogła po pracy załatwić np. urzędowe sprawy, iść do banku
- Teraz bez wzięcia urlopu nie uda się nic załatwić - przyznaje.

Mariusz Woźniak, który do pracy w Urzędzie Marszałkowskim dojeżdża tym samym busem, nauczył się dzięki temu lepiej organizować czas.

- Wstaję o godz. 5.30, ale nawet zdążę zjeść śniadanie, co nie zawsze udaje się kolegom z Łodzi - przyznaje.
Jako jedyny o pracy w Łodzi mówi ,,czasowa". Co prawda, miało być na chwilę, a pracuje tu już od 1,5 roku, ale nie ukrywa, że chciałby znaleźć etat w rodzinny Piotrkowie.

- Na razie staram się o tym nie myśleć, szanuję to, co jest - kwituje.

O perspektywicznym powrocie do Piotrkowa po cichu marzy wielu dojeżdżających do pracy w Łodzi. Po imieniu rzeczy nazywa Piotr Osiecki.

- Nie wyobrażam sobie tak dojeżdżać do 67. roku życia - mówi, ale nie ukrywa, że mimo
dojazdów kradnących czas dla rodziny narzekać nie może.

- Żeby było śmiesznie, pochodzę z Warszawy, ale nie wyobrażam sobie tam pracy - mówi. - Ostatnio odwiedziłem rodziców i z tatą musiałem podjechać do szpitala. Załatwienie sprawy trwało 15 minut, ale zabrało nam to cztery godziny...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto