Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bełchatów. Herszt bandy rabusiów uciekając zastrzelił na ulicy Pabianickiej 11-latka. Potem ranił policjanta...

Ewa Drzazga
Zdjęcie bełchatowskich policjantów z 1939 roku. Przynajmniej niektórzy z nich musieli brać udział w obławie na Gustawa Naszke
Zdjęcie bełchatowskich policjantów z 1939 roku. Przynajmniej niektórzy z nich musieli brać udział w obławie na Gustawa Naszke Archiwum Muzeum Regionalnego w Bełchatowie
W piątek, 14 maja 1937 roku, bełchatowscy policjanci próbowali zatrzymać herszta bandy, która nękała napadami mieszkańców okolicznych wsi. Gustaw Naszke zachował się tak, jak bandyci na amerykańskich filmach: uciekł w tłum i zaczął się ostrzeliwać. Od jego kul zginął 11-latek, postrzelił innego mężczyznę i uciekł. Trzeba było zorganizować obławę...

Gustaw Naszke miał dopiero 24 lata, ale już zapracował sobie na grubą policyjną kartotekę. Stał na czele bandy, której przypisywano kradzieże, włamania oraz napady (również z bronią w ręku), do których dochodziło tak w Bełchatowie, jak i w okolicznych wioskach. Ale choć policjanci wiedzieli, kto stoi za rabunkami, to do zatrzymania herszta bandy ciągle było daleko.

Aż do piątku, 14 maja 1937 roku. „Zawodowy złodziej”, jak mówiono o Naszkem, od kilku dni miał przebywać w jednym z domów przy ul. Pabianickiej (choć należy zakładać, że przebywał tam raczej u kogoś „w gościnie”, niż we własnym mieszkaniu). W końcu dzięki donosowi dowiedzieli się o tym bełchatowscy policjanci i postanowili zatrzymać opryszka.

Nie wiadomo, czy akcja była wyjątkowo nieudolna, czy może Naszkemu wcześniej ktoś doniósł o tym, że od strony ul. Kościuszki (to tam znajdował się posterunek) policjanci idą w kierunku Pabianickiej i ten „wyczuł pismo nosem”, dość że zatrzymanie nie powiodło się. Mało tego, cała akcja miała tragiczne konsekwencje.

Z relacji, które powstały kilka dni później wynika, że policjanci okrążyli dom przy ul. Pabianickiej i wezwali Gustawa Naszkego do poddania się. Ten w odpowiedzi tylko wystrzelił kilka razy z okna w ich kierunku. Policjanci rozpierzchli się szukając osłony przed strzałami, a wtedy 24-latek wyskoczył przez okno na ulicę. Dlaczego policjanci nie zdołali go wtedy zatrzymać? Dlaczego (skoro dom był ponoć okrążony) nikt go nie postrzelił? Pewnej odpowiedzi nie ma, ale możliwe, że żadnego okrążenia domu Naszkego po prostu nie było. Z pierwszych relacji prasowych, opublikowanych jeszcze zanim powstała oficjalna wersja wypadków wynika, że Naszke strzałami z okna powitał nadchodzących policjantów. To tłumaczyłoby, dlaczego żaden z funkcjonariuszy nie zdążył sięgnąć po broń, zanim złoczyńca umknął i doprowadził do tragedii.

Bo to, co później Gustaw Naszke zrobił, przypomina scenę z gangsterskich filmów, które w latach 30. musiały być przecież wyświetlane w bełchatowskim kinie. Niewykluczone nawet, że to właśnie tam 24-latek znalazł podpowiedź, jak wymknąć się policjantom. Był przecież piątek, na ul. Pabianickiej kręciło się jeszcze sporo osób. Wciąż strzelając w stronę policjantów, Naszke kierował się ku największemu skupisku ludzi (bo tłumek gapiów już zdążył się zebrać). Liczył pewnie, że w tłumie szybko zniknie i że policjanci nie będą strzelać w jego kierunku, jeśli zaistnieje ryzyko, że mogą trafić postronne osoby.

Nie przeliczył się. Policjanci próbowali go gonić, ale na próżno. Tym bardziej, że musieli uważać na to, by nie dosięgnęła ich kula z pistoletu Naszkego. Żaden z funkcjonariuszy nie został trafiony, ale i tak doszło do tragedii. Jedna z kul trafiła w brzuch 11-letniego Janka Siedleckiego. Możliwe, że chłopiec znalazł się w tym miejscu, bo wychodził właśnie ze szkoły (znajdowała się przecież przy ul. Pabia-nickiej, tam gdzie dziś jest posesja oznaczona numerem 34). Druga kula trafiła 24-letniego Zygmunta Przybylskiego. Rana mężczyzny okazała się niegroźna. Gorzej było z obrażeniami chłopca. 11-latka przewieziono do szpitala, ale po kilku godzinach zmarł.

Obława w Katarzynce

Bełchatowscy policjanci nie mieli wyjścia. Musieli o nieudanym zatrzymaniu i dwóch postrzelonych cywilach zawiadomić przełożonych w Piotrkowie. Najgorzej, że Gustaw Naszke jakby zapadł się pod ziemię.

Pochwał ze strony Komendy Powiatowej Policji na pewno nie było. Sprawie zatrzymania opryszka nadano najwidoczniej najwyższy priorytet, bo do Bełchatowa przysłano posiłki. Przybył sam komendant powiatowy Fabiszczak, dwóch oficerów służby śledczej oraz kilku szeregowych policjantów (te dające do myślenia szczegóły związane z obecnością oficerów z Piotrkowa również zostały pominięte w relacjach przygotowanych dopiero kilka dni później). Zarządzono wielką obławę i (podobno) przetrząsano dom po domu w Bełchatowie. Gdy to nie przyniosło rezultatu, policjanci ruszyli do okolicznych wsi.

W końcu we wtorek, 18 maja (czyli cztery dni po strzelaninie na ul. Pabianickiej) dotarli do Katarzynki (wówczas ta wieś znajdowała się w gminie Woźniki). Okazało się, że Naszke ukrył się w stodole należącej do gospodarza o nazwisku Krajewski (najprawdopodobniej schował się tam bez wiedzy właściciela). Gdy bandyta zobaczył nadchodzących policjantów, zaczął do nich strzelać. Nie miał szans, by w ten sposób obronić się, więc zaczął uciekać, ciągle strzelając w stronę policjantów.

Jedna z kul Naszkego trafiła w pachwinę starszego posterunkowego piotrkowskiej policji śledczej, Antoniego Kulic-kiego. Funkcjonariusze również trafili bandytę - został postrzelony w przedramię prawej ręki. Mimo tego uciekał dalej do czasu, aż trafiła go druga kula - tym razem w nogę. Z jednej z relacji wynika, że bandytę udało się zatrzymać dopiero, jak ten przebiegł prawie trzy kilometry!

Obaj ranni - i policjant, i bandyta, zostali od razu przewiezieni do szpitala Św. Trójcy w Piotrkowie Trybunalskim. St. post. Antoni Kulicki jeszcze tego samego dnia w godzinach popołudniowych przeszedł operację, podczas której wyjęto z jego pachwiny kulę. Choć stan piotrkowskiego funkcjonariusza nadal był ciężki, to lekarze ogłosili, że jego życiu nie zagraża już bezpośrednie niebezpieczeństwo.

Przed drzwiami szpitalnej sali, w której umieszczono Gustawa Naszke, czuwał policjant. Rany 24-latka nie były groźne i przypuszczano, że w niedługim czasie zostanie przewieziony do aresztu więziennego w Piotrkowie. Za zabójstwo 11-latka i ranienie dwóch osób w tym funkcjonariusza policji, groziła mu kara śmierci. „Widmo szubienicy w Piotrkowie” - głosiły prasowe nagłówki obwieszczają, że bełchatowski bandyta został zatrzymany.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto