Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sprzedawał dopalacze w Belchatowie, ale sąd skazał go za...

Ewa Drzazga
KPP Bełchatów
Sprzedawca, który w „twierdzy z dopalaczami” przy ul. Lipowej sprzedawał tzw. środki zastępcze, nie został ukarany za wprowadzanie ich do obrotu. Sąd skazał go natomiast za pozbawienie wolności policjanta, który przez to nie mógł wykonać czynności służbowych. Wyrok nie jest jeszcze prawomocny.

Bełchatów. Lokal przy ul. Lipowej, w którym latem 2016 roku można było zaopatrzyć się w dopalacze, nie był zwyczajnym sklepem. Sprzedaż była starannie zakamuflowana. Żadnych szyldów, czy reklam. Klient wchodził przez monitorowane kamerami drzwi, nie widział sprzedawcy, słyszał tylko jego głos. Mówił, który produkt chce, wkładał pieniądze do szuflady, a po chwili odbierał z niej saszetkę z towarem i wychodził.

Uwięziony w twierdzy

Policjanci „twierdzę z dopalaczami” (jak o lokalu potem mówiono) obserwowali przez kilka tygodni. Wreszcie 26 września policjant zaopatrzony w prokuratorski nakaz, nacisnął dzwonek przy monitorowanych drzwiach. Jak zwykły klient. Został wpuszczony do środka, drzwi za nim zamknęły się, a on stał przed kolejnymi. Funkcjonariusz poczekał moment, aż drzwi przed nim się otworzą, wszedł do kolejnego pomieszczenia. Przed sobą zobaczył kolejne drzwi - tym razem z grubej blachy, z niewielkim okienkiem z lustrem weneckim i szufladą. Męski głos kilka razy powiedział „słucham”. Policjant włożył wtedy do szuflady prokuratorskie postanowienie o przeszukaniu, a przez szybę pokazał legitymację służbową i przedstawił się. Reakcji nie doczekał się, więc przystawił twarz do lustra weneckiego, by zobaczyć, co dzieje się po jego drugiej stronie. Dostrzegł, że sprzedawca szybko wyjmuje jakieś przedmioty, przekłada je, chwilę później zauważył płomień - mężczyzna w ten sposób niszczył dowody.

Policjant był uwięziony (drzwi za nim same zamknęły się), zaczął go dusić dym, który przedostawał się do pomieszczenia. Telefonicznie przekazał policjantom , którzy byli na zewnątrz budynku, by weszli do środka przy użyciu siły. Kilka minut później byli już przy sprzedawcy, który w kominku próbował spalić saszetki z (jak się później okazało) dopalaczami. Policjanci zarekwirowali towar, który nie uległ spaleniu, zatrzymali 28-letniego mężczyznę.

Kilkadziesiąt minut wcześniej przed sklepem zatrzymano 27-latkę, która pod budynek podjechała samochodem osobowym. W aucie było 500 saszetek z produktami, które miały trafić do sklepu. Jak wykazały badania, przynajmniej część z nich zawierała tzw. nowe substancje psychoaktywne. Wszystkie były niebezpieczne dla życia i zdrowia.

Właśnie o sprowadzienie niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób przez wprowadzanie do obrotu substancji szkodliwych dla zdrowia w postaci środków zastępczych, beł-chatowska prokuratura oskarżyła 28-latka oraz jego 27-letnią współpracownicę i jeszcze jedną kobietę, która miała być zamieszana w sprzedaż dopalaczy. 28-latek został także oskarżony o to, że stosował przemoc wobec policjanta pozbawiając go wolności i uniemożliwiając mu wykonywanie obowiązków służbowych.

Szkodzą, ale "szkodliwe" nie są

Sąd Okręgowy w Piotrkowie Tryb., uznał, że oskarżona trójkę należy uniewinnić od popełnienia czynu związanego ze sprowadzeniem zagrożenia dla wielu osób poprzez wprowadzanie do obrotu substancji szkodliwych dla zdrowia. Sąd dowodził, że pojęcie „szkodliwe dla zdrowia” w rozumieniu wskazanego przed prokuraturę paragrafu Kodeksu Karnego oznacza substancje (artykuły czy środki), które nabrały cech szkodliwości np. wskutek wadliwego wytworzenia, transportowania lub składowania. Są to przedmioty, które prawidłowo wyprodukowane, przetworzone lub składowane nie powinny stawać się źródłem ryzyka dla zdrowia ludzi. Dlatego (jak dowodził sąd) pojęcia „szkodliwe dla zdrowia” nie można utożsamiać z produktami szkodliwymi już ze swojej istoty - jak dopalacze. Gdyby bowiem przyjąć takie założenie, karalne byłoby wprowadzanie do obrotu np. farb, benzyny czy alkoholi.

Sąd uznał natomiast, że 28-letni sprzedawca dopalaczy stosował przemoc wobec policjanta w celu zmuszenia go do zaniechania czynności służbowej i pozbawił go wolności zamykając w pomieszczeniu, z którego funkcjonariusz nie mógł się wydostać. Został za to skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata.

Bełchatowska prokuratura odwołała się od wyroku piotrkowskiego sądu. Sprawa będzie teraz rozpatrywana przez Sąd Apelacyjny w Łodzi.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto