Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Na głęboką wodę”: nie wszystkie marzenia dobrze jest spełniać [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Marzenia w większości przypadków pozostają w sferze marzeń. I nierzadko okazuje się, iż bywa to mniej bolesne niźli ich spełnienie.

Sięgając po historię brytyjskiego żeglarza-amatora Donalda Crowhursta, James Marsh opowiedział o klęsce, której nie dało się uniknąć, mimo bezgranicznego entuzjazmu. Jednak pochylając się z dużą empatią nad głównym bohaterem i wnikając w jego motywacje zrobił wiele, by zwrócić uwagę, iż czasem potrzeba skoku na głęboką wodę jest nie do pohamowania, a to, co z naszej perspektywy wydaje się głupie i nieodpowiedzialne pozostaje indywidualnym odkrywaniem prawdy, wymykającym się jednoznacznym ocenom. I - jak wydaje się uważać Marsh - na takie jednoznaczne klasyfikacje nie zasługuje.

Donalda Crowhursta łatwo byłoby wyśmiać. Żyjący na prowincji, spokojny, rodzinny mężczyzna, drobny przedsiębiorca produkujący elektroniczne urządzenie własnego projektu, określające położenie jachtu na morzu, pewnego dnia decyduje się rzucić wyzwanie światu. Wraz z żoną, Clare, i trójką dzieci z pasją oddawał się śródlądowemu żeglarstwu na niewielkiej, sześciometrowej łodzi Pot of Gold. O żeglarstwie morskim miał takie pojęcie, jak widz „Piratów z Karaibów” o korsarstwie. Lecz nie przeszkodziło mu to wystartować w sponsorowanych przez „Sunday Times” Golden Globe Race - regatach, podczas których należało opłynąć glob samotnie i to bez przystanków. Organizatorzy nie stawiali uczestnikom warunków: należało jedynie wypłynąć między 1 czerwca a 31 października 1968 roku (by rejs przez groźny Ocean Południowy odbywał się latem) i pokonać stary szlak kliprów, prowadzący obok przylądków: Dobrej Nadziei, Leeuwin i Horn. Żeglarz, który dokona tego jako pierwszy zyskiwał nagrodę pieniężną i sławę. Pięć tysięcy funtów przeznaczono również dla tego, kto pokona ową trasę w najkrótszym czasie.

Donald projektuje własną łódź, trimaran, który buduje za pieniądze lokalnego biznesmena, zastawiając na ten cel dom i firmę. Im bliżej startu, tym więcej ma wątpliwości. Budowa się opóźnia - jeżeli będzie chciał wystartować w wyznaczonym przez organizatorów terminie, wypłynie niesprawdzonym i nieprzygotowanym jak należy jachtem. Bojąc się konsekwencji wycofania z umowy oraz naciskany przez otoczenie wyrusza w rejs. Bez szans na jego ukończenie. Chyba, że z pomocą oszustwa...

James Marsh bardzo chce, byśmy Crowhursta polubili i kibicowali jego poczynaniom. Portretuje jego szczęśliwe życie rodzinne, znakomite relacje z żoną i dziećmi, sympatię, jaką budzi wśród sąsiadów. Pokazuje całe przedsięwzięcie nie tyle jako fanaberię, przejaw szaleństwa czy egoistycznej pogoni za własnymi pragnieniami, co wynik między innymi chęci przerwania stagnacji, odmiany losu, poprawy bytu rodziny i wywołania uczucia dumy z rodzica u pociech. Nie wszystkie tony, po które sięga reżyser wybrzmiewają z jednakową siłą, czasem Marsh ulega sentymentalizmowi, infantylnie wypada zawarte w filmie oskarżenie mediów. Opowieści brakuje trochę drapieżności, fragmentami jej potoczystość przygniatają nachalnie umiejscowione tezy stawiane przez realizatorów. Najsłabiej - co w tego rodzaju produkcji jest poważnym grzechem - wypadają sekwencje na morzu. Brakuje im siły, dylematy trawiące umysł Crowhursta nie wywołują szczególnych emocji, udręki samotności i zmagań z okolicznościami przerastającymi możliwości bohatera nie udało się trafnie przenieść na ekran.

Lepiej jest w chwilach, gdy Marsh cieszy nas miłością łączącą Crowhurstów, dającą im radość, ale i moc, pozwalającą myśleć o niemożliwym oraz umożliwiającą przetrwać to, co wydaje się nie do wytrzymania. Donald nie ma wątpliwości, że dostanie od rodziny wsparcie, kiedy stwierdza: „nie chcę całe życie robić urządzeń, dzięki którym to inni przeżywają przygody”. „Czy mogę zabronić mu marzyć” - tłumaczy Clare swoją postawę przyjaciółce. Mimo różnych opinii, reakcji zwolenników i przeciwników, lekkości planów zamieniających się w okrucieństwo realności zawsze są razem, trzymają wspólny front, wędrują ręka w rękę. Wydaje się, że nic nie może skruszyć tej konstrukcji, zerwać lojalności, którą sobie zaofiarowali. Dzięki te miłości Crowhurst mógł się nie bać, a jego żona mogła w niego wierzyć. Marsh czysto, bez fałszu rysuje ten związek, idealnie łagodność, ale i determinację Donalda oddaje Colin Firth, Rachel Weisz zaś - jak każda kobieta - doskonale potrafi miłość zagrać.

Rzecz musi mieć tragiczny finał, bo Crowhurst uwikłał się w sytuację, z której nie ma dobrego wyjścia. Nie było warto. Z drugiej strony, gdyby tego nie zrobił, nigdy by się o tym nie przekonał.

Na głęboką wodę Wlk. Brytania, dramat, reż. James Marsh, wyst. Colin Firth, Rachel Weisz, David Thewlis, Ken Stott

★★★☆☆☆

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto