Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marek Paw podróżuje rowerem po Armenii i Iranie czyli wszystko zaczyna się od marzeń [ZDJĘCIA]

Adam Kieruzel
Jest tak jak miało być. Podróż Marka Pawia po Armenii i Iranie jest pełna ciekawych przygód i nowych doświadczeń
Jest tak jak miało być. Podróż Marka Pawia po Armenii i Iranie jest pełna ciekawych przygód i nowych doświadczeń Archiwum prywatne
Słynący z podróży bełchatowianin jak zapowiadał, tak uczynił. Marek Paw na początku roku na łamach Dziennika Łódzkiego wspominał o tym, że w 2019 roku szykuje coś szalonego. Mało kto spodziewał się jednak, że 48-latek zdecyduje się na rowerową wyprawę po dawnej Persji, gdzie w dziesięć dni przejedzie ok. 1400 km.

Marek Paw do Armenii udał się w nocy ze środy na czwartek. Decyzję o tej wyprawie mężczyzna podjął w styczniu tego roku, ale w lutym zaczęły się problemy, ponieważ relacje polsko-irańskie uległy pogorszeniu po tym, jak Polska zorganizowała w lutym konferencję dotyczącą bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie. Jednak to nie powstrzymało pana Marka od wyjazdu.

W stolicy Armenii bełchatowianin pojawił się w czwartek o godz. 4.55 czasu polskiego. Kolejne dwie godziny zajęło wyjmowanie roweru i bagażu, który przez całą podróż będzie towarzyszył podróżnikowi (plecak z zawartością waży zaledwie 6,9 kg). Czy to dużo na 10 dni jazdy rowerem?

- Już pierwszego dnia nie brakowało przygód. Podczas wznoszenia się samolotu w górę ze schowka wypadł laptop, który trafił kobiecie w głowę i rozciął łuk brwiowy. Dookoła wiele zamieszania, ale wszystko szczęśliwie się zakończyło – opowiada Marek Paw - _Po przylocie wyruszyłem w podróż na pierwszy, dość krótki, bo stukilometrowy odcinek. Pogoda, która utrzymywała się przez cały dzień (30-35 stopni Celsjusza) ma mi towarzyszyć przez całe dziesięć dni _– wyznaje Marek Paw, który pierwszego dnia po jednej godzinie snu w samolocie dotarł do Sevan.

zobacz także:
ZJAZD ABSOLWENTÓW I LO IM. WŁADYSŁAWA BRONIEWSKIEGO W BEŁCHATOWIE

W trakcie podróży nie brakowało wielu przygód, bo najpierw po przejechaniu 20 km bełchatowianinowi odpadła przerzutka od roweru, ale Ormianin zatrzymał się by pomóc i zawiózł za drobną opłatą pana Marka do stolicy, gdzie znaleźli serwis rowerowy. Po szybkiej naprawie 49-latek ruszył dalej, ale znów musiał zrobić sobie przerwę, ponieważ zatrzymała go policja.

- Pomyślałem sobie, że mam już dość, a to dopiero początek – mówi bełchatowianin, który jak się okazało, otrzymał od funkcjonariuszy wodę, której początkowo Marek Paw nie chciał, ale policjanci przekonali go tym argumentem, że podarunków się nie odmawia.

Uszkodzenie roweru w samolocie ciągnęła się za panem Markiem przez cały czas. Okazało się, że kolejnego dnia bełchatowski podróżnik musi znów stawić się w serwisie, ale najpierw przyszedł czas na odpoczynek i regenerację. Właścicielka kwatery, w której miał nocować Marek Paw, kiedy dowiedziała się, że mężczyzna podróżuje rowerem, zrobiła mu luksusową kolację, mimo że 49-latek prosił jedynie o śniadanie.

- Po pierwszym dniu mogłem śmiało stwierdzić, że w Armenii obok biedy jest też luksus, ale jeśli chodzi o ludzi, to my Polacy możemy się od nich jedynie uczyć uprzejmości i chęci pomocy – opowiada.

Jeszcze tego samego dnia Marek Paw skontaktował się z poznanym miesiąc wcześniej Karenem, który dowiadując się o problemach z rowerem, załatwił jeszcze inną alternatywę naprawy roweru drugiego dnia. – Moje 45 państwo na podróżniczym szlaku ma okazję stać się jednym z bardziej ulubionych.

Drugiego dnia na bełchatowianina czekała 140-kilometrowa trasa wzdłuż jeziora Sewan przez tereny górskie aż po sam Wajk.

To był dzień prawdy, gdzie wspinałem się rowerem z wysokości około 1190 m n.p.m. na wysokość 2438 m n.p.m., a to zaledwie kilkanaście metrów mniej niż Rysy – podkreśla podróżnik. – Na koniec czekał na mnie zjazd bez pedałowania bardzo krętą serpentyną. Kontrolowałem, aby nie przekroczyć prędkości 60 km/h, ponieważ z tego powodu wpadło mi do oczu kilka robaków, zgubiłem okulary, a także drogi nie były w najlepszym stanie – opowiada.

Raz tylko przekroczyłem wyznaczoną prędkość, bo pogoniły mnie trzy psy – śmieje się Marek Paw. – Ostatnią godzinę jechałem w całkowitych ciemnościach, a na dziesięć kilometrów przed hotelem dopadła mnie burza, która goniła mnie przez cały dzień. Też w ciągu całej doby trzy razy zatrzymała mnie policja. Dwukrotnie podarowali mi wodę, a raz przy włączonym sygnale krzyczeli Lewandowski. Ponadto bełchatowianin spotkał także obywateli Czech, który jechali motocyklami. Był więc czas na chwilę rozmowy i pamiątkowe zdjęcie.

Trzeciego dnia rano Marek Paw otrzymał informację od Karena, że w Armenii góry są bardzo ciężkie. Bełchatowianin odpowiedział na tę wiadomość, że skoro dwukrotnie przejechał rowerem Alpy i Apeniny to z pewnością sobie poradzi. Prognozy Ormianina sprawdziły się. Podróżnik od samego świtu z 1200 m n.p.m. wjechał na 2400 m n.p.m, a przez ostatnie 15 kilometrów prowadził rower, ponieważ nie dał rady ujechać.

- Przez te trzy dni nie widziałem nikogo na rowerze, a więc dla miejscowych byłem dużą atrakcją – opowiada mężczyzna. – Dzieci wybiegają za mną na ulice, ludzie podchodzą i dotykają cienkich opon, a są też tacy, co chcą sobie robić zdjęcie… Niekoniecznie ze mną, a z rowerem, którym się poruszam. Ciągle muszę tłumaczyć, skąd jestem, a słowo Polak i Polska wypowiedziałem już setki razy – mówi Marek Paw.

Tego dnia bełchatowianin przejechał 115 km, co po trzech dniach daje wynik łączny 345 km. Przystankiem dla podróżnika był monastyr Tatev.

Polecamy:
OGÓLNOPOLSKI TURNIEJ DZIECI Z ROCZNIKA 2010 ROZEGRANO W BEŁCHATOWIE

Czwartego dnia Marek Paw wyruszył w dalszą drogę. Pierwsze 30 km to była totalnie polna droga, a 49-latek spotkał mężczyznę jadącego 33-letnią Ładą, który zabrał go na przejażdżkę. Potem już po asfaltowej nawierzchni bełchatowianin ruszył dalej i pobił rekord życiowy, wjeżdżając na wysokość 2560 m n.p.m. 40-kilometrowy zjazd do granicy z Iranem okazał się przekleństwem, ponieważ Marek Paw nie był w stanie utrzymać bezpiecznej prędkości, która wynosiła ok. 60 km/h. Co chwilę mężczyzna musiał się zatrzymywać po to, aby dać upust hamulcom.

- Wieczorem poznałem świetnego właściciela hostelu Samuel Vahe, a potem jego mama przygotowała nam świetną kolację. Pierwszy raz musiałem także użyć gazu, ponieważ jadąc ostatnie kilometry w ciemnościach, wyskoczyły dwa psy, które mnie zaatakowały. Hotelu szukałem z kolei z przypadkowo poznanym Niemcem, a rano obudziłem się godz. 4 polskiego czasu, a nad moją głową wisiał napis Polska przywieziony przez motocyklistów. Tymczasem gospodyni już wracała z pola z wiechciem ziół, które były dodatkiem do chleba.
Później udałem się na górną stcję kolejki Skrzydła Tatewu, gdzie za 7000 Draham (ok. 55 polskich złotych) pojechałem nad przepaścią w obie strony. Niesamowita serpentyna, na której wczoraj pchałem tym razem była około trzystu metrów pod wagonikiem. Ciekawostka jest taka, że to najdłuższa na świecie jednosekcyjna kolejka linowa, o największej odległości między sąsiednimi punktami podparcia liny. Długość całkowita 5752 m
. – relacjonuje Marek Paw.

Czwartego dnia bełchatowianin przejechał 130 km, z czego aż 100 km rowerem. Aktualnie Marek Paw jest już na terenie Iranu. Warto czekać na kolejny zbiór informacji od podróżnika, którego objęliśmy opieką redakcyjną, ponieważ podobno przekraczając granicę, stresował się jak nigdy w swoim życiu.

Zobacz także:
Polak, który jest przewodnikiem po Czarnobylu

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto