Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Każdy ma swoją prawdę o Ludwiku Danielaku

Ewa Drzazga
Ludwik Danielak w strukturach podziemia zaczął działać wiosną 1946 roku. Jego oddział, „Trybuna” przestał istnieć w roku 1949. Do marca 1954 roku udawało się Danielakowi ukrywać
Ludwik Danielak w strukturach podziemia zaczął działać wiosną 1946 roku. Jego oddział, „Trybuna” przestał istnieć w roku 1949. Do marca 1954 roku udawało się Danielakowi ukrywać Archwium
Dla jednych dowodził oddziałem, dla innych „bandą”. Jedni mówią: to bohater, a inni: zabójca. Ludwik Danielak pozostaje jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci w historii regionu

„Urodziłam się w Bełchatowie przed 75 laty, tu się wychowałam, tu mieszkam. (...) A teraz postaram się opowiedzieć swoją historię spotkania z Danielakiem i jego „bandą”. Chodzili zawsze w długich płaszczach i zawsze w grupie 4-5 osób. Miałam wtedy 5 - 6 lat, gdy na nasze podwórko wszedł Danielak ze swoimi ludźmi. Trzech weszło na podwórko, dwóch zostało w bramie. Z tych co byli na podwórko dwóch zaczęło łapać kury, trzeci złapał rower, który stał pod ścianą domu. Wtedy wyszedł mój tatuś i powiedział, żeby zostawił ten rower, a on zaczął z nim uciekać. Tatuś złapał za tylne koło, zaczęła się szamotanina i krzyki. Usłyszała to mamusia, wybiegła z domu, a ja za nią i zobaczyłam, jak Danielak mierzy z karabinu w stronę mojego tatusia. Wtedy mama złapała tatę za ramię i odciągnęła go, a ja tylko usłyszałam jakiś świst. Okazało się, że to Danielak strzelał do mojego taty. Obraz, który zobaczyłam wtedy, towarzyszy mi do dziś. Dlatego tak reaguję na nazwisko Danielaka”.

Autorka tego listu, który niedawno dotarł do naszej redakcji przytacza jeszcze drugą historię. Tym razem wydarzenia rozegrały się w Kałdunach, w 1946 roku. Ludzie Danielaka wkroczyli na podwórko zagrody należącej do kuzynki autorki tego listu. Z obory wyciągnęli świnię i chcieli zwierzę zabrać. Wtedy owa kuzynka, która była w zaawansowanej ciąży, wyszła z domu i próbowała nie dopuścić do tego, żeby zwierzę jej odebrano. Danielak, jak relacjonuje starsza pani, wymierzył w stronę ciężarnej kobiety karabin i powiedział: „żebyś nie była cielna to bym cię zabił”. Czy wspomnienia dziecka mogą rzucić cień na mit żołnierza Polskiego Podziemia? Czy można je na jednej szali kłaść z likwidowaniem ubeków, konfidentów albo skutecznym „dawaniem nauczki tym, którzy wysługują się komunistom” - a m.in. takie zadania mieli żołnierze Konspiracyjnego Wojska Polskiego?

Poniekąd można, bo właśnie w ten sposób w okolicach Bełchatowa kształtował się wizerunek Ludwika Danielaka. W swoich akcjach ekspropriacyjnych, w ramach zaopatrywania oddziału i osłabiania systemu nie ograniczał się bowiem do napadów na spółdzielnie, kasy, urzędy czy posterunki. Tam, w zamian za zabrane pieniądze, żywność czy ubrania, zostawiał pokwitowania.

Danielak, jak relacjonuje starsza pani, wymierzył w stronę ciężarnej kobiety karabin i powiedział: „żebyś nie była cielna to bym cię zabił

Z relacji starszych datą mieszkańców okolic Bełchatowa wynika, że i sam Ludwik Danielak, i jego żołnierze zaopatrywali się także w inny sposób. I ci, którzy na własne oczy widzieli, jak jego żołnierze zabierali ich rodzicom świnie, kury, czy buty, tak go właśnie zapamiętali. Dzieci, które przez niego zostały sierotami też nigdy nie zobaczą w nim bohatera. I to trzeba zrozumieć. Tak samo jak fakt, że wiele osób widzi w Ludwiku Danielaku bohatera Konspiracyjnego Wojska Polskiego, „legendę tej ziemi”, człowieka zniszczonego przez system, który życiem zapłacił za „sprawę”.

To tylko „przypadki”?
Jednak nawet dla nich uzasadnienie niektórych decyzji Ludwika Danielaka może okazać się wyzwaniem. Takie wątpliwości można mieć np. w przypadku zastrzelenia bełchatowianina, żołnierza KBW Władysława Garncarka. 19 października 1947 roku przyjechał do rodzinnego miasta na przepustkę, wyszedł na spacer ze znajomą. Tego samego dnia Ludwik Danielak swoim dwóm nowo przyjętym żołnierzom - Feliksowi Poryzale i Franciszkowi Frąkowi dał zadanie. Żeby udowodnić swoją przydatność do walki, mieli rozbroić w Bełchatowie jakiegoś milicjanta. To, że w poszukiwaniu mundurowego trafili właśnie na spacerującego Garncarka, było zwykłym przypadkiem. Żołnierz po dobroci broni im oddać nie chciał, oni nie potrafili go jej pozbawić. Garncarek zaczął uciekać, żołnierze Danielaka bali się, że będzie się ostrzeliwał, więc sami strzelili. Dowódca Danielaka, Kazimierz Grzybowski, zażądał od „Lotnego” wyjaśnień w sprawie tej akcji przeprowadzonej bez wcześniejszego rozpoznania. Zabity okazał się bratem człowieka, który współpracował z oddziałem „Zapalnika”. Nieoczekiwany rozwój wydarzeń - tak tylko mógł to wytłumaczyć dowódcy Ludwik Danielak.

Czytaj także: Ludwik Danielak. Jedni go wielbią, inni przeklinają. Jak tworzyła się jego historia

Nieco ponad miesiąc później, 29 listopada, zastrzelony został Leonard Glapiński. I znów zadecydował o tym splot okoliczności. Tego dnia oddział Danielaka koło wsi Kałduny czatował na samochód pocztowy, który miał tędy przejeżdżać z pieniędzmi. Nie przyjechał, ale zamiast niego nadjechał autobus, którym podróżowali pracownicy Bełcha-towskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego. Jechał w nim też Leonard Glapiński, przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej i dyrektor zakładów bawełnianych w jednej osobie. Żadnych wyroków dotyczących Glapińskiego nie było. Za przynależność do PPR oddziały KWP karały chłostą. Glapińskiego wyprowadzono z autobusu, wychłostano i kazano mu się rozebrać. Jak było dalej - tu wersje zaczynają się różnić. Dr Tomasz Toborek z łódzkiego oddziału IPN podaje w swoim opracowaniu, że „przerażony Glapiński zaczął wówczas uciekać i został zastrzelony”. Milena Bykowska z IPN w Szczecinie pisze natomiast, że Glapińskiemu kazano zostać w zagajniku i nie ruszać się z miejsca aż do czasu, gdy żołnierze odejdą. Dyrektor nie dostosował się do polecenia, zaczął uciekać i został zastrzelony.

Bez względu jednak na to, jaka była kolejność zdarzeń - skończyło się śmiercią Gapińskiego. Czy, nawet jeśli zaczął uciekać, konieczne było strzelanie do bezbronnego cywila? Jak skuteczna mogła być ucieczka człowieka, który został wychłostany?

Kolejny wyrok śmierci wykonany przez Danielaka również nie był efektem zaplanowanej akcji. Dziesięć dni po zastrzeleniu Glapińskiego oddział „Bojara” (bo tym pseudonimem posługiwał się już wtedy Danielak) udał się do Bogdanowa, żeby zarekwirować pieniądze z miejscowej spółdzielni. Kasjera nie było, ale podobno miał jechać którymś z autobusów przejeżdżających przez miejscowość. Zatrzymywali wszystkie po kolei. Danielak i Frąk w poszukiwaniu kasjera legitymowali wszystkich pasażerów. Okazało się, że jednym z nich był Franciszek Cybulski, sekretarz Gminnej Rady Narodowej w Bełchatowie, członek Stronnictwa Ludowego. Danielak wyprowadził go z pojazdu. Na zewnątrz czekali już pasażerowie „odkryci” w drugim autobusie - ów poszukiwany kasjer, milicjant z Piotrkowa oraz Ludwik Michalski, któremu Danielak zarzucał współpracę z UB. Jak pisze Milena Bykowska, Danielak miał wtedy powiedzieć Cybulskiemu i Michalskiemu, że wyrokiem KWP zostaną rozstrzelani. Michalski miał prosić o darowanie życia (skończyło się na ciężkim pobiciu).

Wiktor Cybulski mówi o tym, co wie na temat śmierci taty. - Wywlekli go z autobusu, uderzyli kolbą pistoletu w twarz, potem zastrzelili. Dla mnie Ludwik Danielak był i pozostanie mordercą. Nigdy mu nie wybaczę - podkreśla.

Czy Danielak wiedział o jakimś wyroku wydanym wcześniej przez KWP na Cybulskiego i Michalskiego? Jeśli tak, to na jakiej podstawie zlitował się nad współpracownikiem UB? Czy to raczej on sam 9 grudnia, jako dowódca oddziału, po prostu postanowił taki wyrok wydać rozstrzygając o ich życiu? Dziś trudno to rozstrzygać. Wydaje się, że rozgrywka między Danielakiem a Cybulskim mogła mieć charakter osobisty. Gdy Danielaka sądzono, w wyroku podano, iż Cybulski zginął, bo urządził demonstracyjne pogrzeby Glapińskiemu i Garncarkowi. Ale pojawiły się też argumenty związane z tym, że Cybulski miał być obecny przy zatrzymaniu przez UB ojca i brata w Ludwika Danielaka. Ale co urzędnik z Bełchatowa miałby robić w Stradzewie?

- Miałem wtedy tylko 11 lat... - opowiada Wiktor Cybulski, syn Franciszka Cybulskiego. Dla niego , jak mówi, Danielak był, jest i pozostanie mordercą ojca. Człowiekiem, który naznaczył jego życie tragedią i traumą. Bo żadne słowa nie są w stanie oddać tego, co mały Wiktor czuł tamtego dnia, a potem codziennie od nowa przeżywał. - I co czuję teraz, gdy morderca mojego ojca i wielu innych niewinnych ludzi, jest kreowany na bohatera - mówi.

- Jaka była przyczyna śmierci mojego ojca? Nie wiem - mówi. - Podobno wpadł w ręce Danielaka zupełnie przypadkowo. Tego dnia pojechał służbowo do Piotrkowa. Gdy wracał, w Bogdanowie wsiedli do autobusu, podobno wyczytywali nazwiska, w tym także mojego ojca - Wiktor Cybulski mówi o tym, co wie na temat śmierci taty. - Wywlekli go z autobusu, uderzyli kolbą pistoletu w twarz, potem zastrzelili. Dla mnie Ludwik Danielak był i pozostanie mordercą. Nigdy mu nie wybaczę - podkreśla. - Współczesne władze powołują coraz to nowe instytucje do walki z bezprawiem, tymczasem odbiera się prawo do obrony obywatelom, którzy w latach czterdziestych byli grabieni i mordowani przez zbrojne bandy - dodaje.

Historycy niejednomyślni
Dr. Dariusz Rogut, historyk związany z łódzkim IPN, nie ma wątpliwości co do tego, że działalność oddziału Ludwika Da-nielaka w pełni wpisywała się w etos i realizowała wytyczne kierownictwa KWP. Pytany o zabójstwa, które trudno uzasadnić, przyznaje, że mogło dojść do pojedynczych sytuacji, w których ktoś poniósł śmierć przez przypadek. Tak, w jego opinii, było np. w przypadku Władysława Garncarka.

- Nie jesteśmy dziś w stanie rozstrzygnąć, czy np. nie wierzył, że ma do czynienia z żołnierzami podziemia i dlatego nie oddał broni? - przekonuje dr Rogut. - Możliwe też, że żołnierze Danie-laka byli przekonani, że mają do czynienia z funkcjonariuszem innej formacji.

Rogut podkreśla, że również w przypadku zastrzelenia Leonarda Glapińskiego nie wiadomo do końca, który moment przesądził o tym, że padł strzał.

- Być może doszło między nim a Danielakiem do jakiejś dyskusji, może zaszło jeszcze coś innego. Dziś, po 70 latach, nie jesteśmy w stanie tego powiedzieć - podsuwa. I dodaje, że mimo tych „przypadkowych śmierci” nie ma powodów, by działalność, metody czy decyzje Ludwika Danielaka kwestionować.

Zupełnie inaczej na postawę „Bojara” zapatruje się dr Tomasz Toborek z oddziału IPN w Łodzi. Wprost mówi o radykaliźmie, który cechował go jako dowódcę. Toborek działalności „Bojara” przyglądał się m.in. przy okazji badań nad działaniami oddziałów KWP w Bełchatowie i okolicach. - Dla mnie Ludwik Danielak „Bojar” jest postacią sytuującą się na granicy tego, co było walką o wolną Polskę, a tego, co było już zbytnim radykalizmem w działaniu - przyznaje dr Toborek. Jak zaznacza, nie ma żadnych wątpliwości co do tego że dla żołnierzy podziemia wykonywanie wyroków śmierci, walka na śmierć i życie stała się w tamtym okresie czymś oczywistym.

Tomasz Toborek: W przypadku Danielaka, mam pewne wątpliwości, czy ktoś taki w sposób oczywisty ma prawo do tego, żeby decydować o czyimś losie czy życiu.

- Rozróżniam jednak takie postaci jak np. Ludwik Danielak i Stanisław Sojczyński „Warszyc” - podkreśla historyk. - Sojczyński to legendarny dowódca z czasów okupacji, który właśnie ze względu na tą działalność miał pewien mandat do reprezentowania miejscowej ludności, do podejmowania radykalnych kroków W przypadku Danielaka, mam pewne wątpliwości, czy ktoś taki w sposób oczywisty ma prawo do tego, żeby decydować o czyimś losie czy życiu. Ludwik Danielak nie brał udziału w wojnie z Niemcami. W 1945 roku, gdy został wcielony do wojska, po kilku dniach uciekł i przez kilka miesięcy ukrywał się. Dopiero groźba aresztowania sprawiła, że przyłączył się do oddziałów konspiracyjnych.

Która decyzja Danielaka mogła wzbudzać szczególne wątpliwości? Toborek wskazuje na zabójstwo trzech cywilów, którzy wracali z Gorzowa po tym, jak zeznawali tam w sprawie dwóch dawnych żołnierzy Danielaka.

To najbardziej krwawa z akcji Danielaka. 16 lutego 1948 roku Teofil Semerat, Teofil Buresz i Ryszard Stępień wracali z rozprawy do rodzinnego Kucowa. Gdzieś koło Kurnosa natknęli się na nich żołnierze Danielaka. Zabrali mężczyzn do pobliskiego bunkra, przesłuchiwali przez całą noc. Potem wykonano na nich wyrok - „Bojar” miał się obawiać, że wydadzą lokalizację schronu, poza tym trzeba ich było, w jego przekonaniu, ukarać za współpracę z organami bezpieczeństwa. Przy ciałach pozostawiono kartkę informującą, że wyrok wykonało Kierownictwo Walki z Bezprawiem.

- Wiedząc jedynie, że mieli rzekomo zeznawać przeciwko niemu czy też przeciwko KWP, zdecydował się na zabicie całej trojki - mówi o tej decyzji Danielaka dr Tomasz Toborek. - Dla mnie jest to rzecz wstrząsająca i budząca wątpliwości - dodaje. I zaznacza, że gdy ginęli przedstawiciele ówczesnego aparatu terroru, można stwierdzić, iż ponoszą konsekwencję swojego wyboru. Tego, że zaangażowali się w system zniewalający Polskę. - Wyroki wykonywane na nich były uzasadnione, choć każdy z nich także należy rozpatrywać indywidualnie - mówi Toborek.

Dariusz Rogut: Mogły się zdarzyć sytuacje, że rekwirowano mienie należące do osób związanych w jakiś sposób z ówczesną władzą. Nie mogły one rzutować na to, że Danielak cieszył się dużym poparciem społecznym. Bo przecież, gdyby go nie miał, to nie udałoby mu się tyle czasu działać w ukryciu.

Trochę dziegciu w miodzie
Działalność oddziału Ludwika Danielaka polegała także na rekwizycjach. Takich akcji przeprowadził bardzo wiele, odchodząc zostawiał dokumenty, które w uproszczeniu można byłoby określić jako „kwity z potwierdzeniem”. Czy pod legendę Danielaka podszywały się jakieś „bandy” które na jego konto mogły dokonywać grabieży? Dariusz Rogut twierdzi, że tak było i podkreśla, że „Bojar” walczył z takimi przypadkami. Rozstrzelał nawet własnych żołnierzy, którzy współpracowali z „bandami”. Działalność jego oddziału, jak podkreśla historyk, ograniczała się do napadów na instytucje - spółdzielnie, kasy gminne, komisariaty milicji etc.

- Mogły się zdarzyć sytuacje, że rekwirowano mienie należące do osób związanych w jakiś sposób z ówczesną władzą - przyznaje Rogut. I podkreśla, że nie mogły one rzutować na to, że Danielak cieszył się dużym poparciem społecznym. Bo przecież, jak powtarza historyk, gdyby go nie miał, to nie udałoby mu się tyle czasu działać w ukryciu.

Ale zdarzają się też takie rekwizycje w państwowych instytucjach, firmowane przez oddział Ludwika Danielaka, które, gdy im się dokładnie przyjrzeć, nie są „fair”. Przykładem może być rekwizycja w Bujnach Szlacheckich. Danielak z trzema swoimi ludźmi zajął wówczas budynek zarządu gminnego. Za pokwitowaniem od sekretarza gminy „pobrał” 14 tys. zł ze spółdzielni - 9 tys. zł w gotówce i 37 tys. zł w towarze. - A potem, jak wynika z opowieści mieszkańców, poszli do sklepów w Bujnach i Grabostowie, tam z półek brali co chcieli, rozstawiali szklanki, lali wódkę i zmuszali wszystkich do picia - opowiada Sławoj Kopka, regionalista zajmujący się badaniem historii okolic Zelowa. Jak przyznaje, w jego zainteresowaniu Ludwikiem Danielakiem jest też czynnik osobisty. Ojciec Sławoja Kopki był wójtem gminy Bujny Szlacheckie. Nie należał do PPR ani do ORMO. Ale gdy 4 lutego 1948 roku oddział Danielaka po raz drugi „odwiedził” urząd w Bujnach, jego ojcu wymierzono chłostę. Nahajką splecioną z kabli telefonicznych bito urzędnika do krwi - aż pryskała na ściany. - W moim przekonaniu działalność oddziałów Konspiracyjnego Wojska Polskiego kończy się na naszym terenie razem z aresztowaniem „Warszyca” w końcu czerwca i Jana Nowaka „Cisa” we wrześniu 1947 roku - Sławoj Kopka nie wzbrania się przed kategorycznymi sądami. - Późniejsza działalność oddziałów, które krążyły po okolicy, to raczej efekt szukania sposobu na przetrwanie - dodaje.

Droga bez odwrotu
Ojciec Kopki do końca życia budził się w nocy z krzykiem - wspomnienie tamtego dnia było dla niego traumą. Dla całej jego rodziny też - bo ten wieczór z 1948 roku ciągle na nowo przeżywali. A co z samym Ludwikiem Danielakiem? Miał 22 lata, gdy w jego życiu nastąpiły wydarzenia, które zmieniły wszystko. Ożenił się, ale zamiast miesiąca miodowego dostał wezwanie do wojska. Po dezercji (bo formalnie tak przecież należy nazwać opuszczenie przez niego jednostki) nie miał wyjścia - musiał się ukrywać. Gdy kilka miesięcy później przyszli go aresztować - trzeba było uciekać „do lasu”. Wkroczył na drogę, z której odwrotu już nie było. Ale każda z tych decyzji była efektem jego wyboru. Podobnie jak to, że sam naciskał spust, sam nie miał wątpliwości, gdy decydował o czyimś życiu lub śmierci. Gdyby po amnestii 1947 roku nie wrócił do konspiracji - czy pozwolono by mu spokojnie żyć?

Jeśli odłożyć na bok kwestie patriotyzmu, walki z komunizmem i terrorem, jeśli spojrzeć na sprawę tak zwyczajnie, po ludzku, to okaże się, że Danielak już pod koniec w 1947 roku nie miał już wyjścia, znalazł się na drodze bez odwrotu. Za to, jak on działał, konsekwencje ponosiła jego rodzina - rewizje, nękania, przesłuchania, palenie zabudowań. A wieści o tym mogły tylko wzbudzać w Danielaku chęć odwetu. I z tym większą zaciekłością rekwirował, wydawał wyroki, zabijał. Spirala sama się już nakręcała. Gdy został aresztowany, nie mógł liczyć na złagodzenie kary. Zresztą na tzw. zdjęciu śledczym z 1954 roku widać Ludwika Danielaka - człowieka, który ma świadomość swojego losu. Tego, że nie ma już odwrotu. Bohater czy nie-bohater? Na to każdy sam musi odpowiedzieć.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto