Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia Teodora Cieszkowskiego, powstańca z 1863 roku. Zginął w Leśniakach Chabielskich, przez lata jego losy pozostawały nieznane

Ewa Drzazga
Teodor Leon Cieszkowski miał 30 lat, gdy został zabity przez Rosjan. Urodził się na Wołyniu, ale jego oddział walczył w 1863 roku na południe od Szczercowa
Teodor Leon Cieszkowski miał 30 lat, gdy został zabity przez Rosjan. Urodził się na Wołyniu, ale jego oddział walczył w 1863 roku na południe od Szczercowa Wikipedia
Teodor Cieszkowski, powstaniec z 1863 roku, zginął w Leśniakach Chabielskich w dosyć dramatycznych okolicznościach. Jego losy przez długi czas pozostawały nieznane. Czy zostanie kiedyś upamiętniony?

Mogło być tak: rannego pułkownika Teodora Cieszkowskiego jego ludzie wnieśli do dworu w Leśniakach. Gdy na czele oddziału przedzierał się przez las, któryś z Kozaków postrzelili go w pierś. Był wczesny ranek, mimo 10 kwietnia dosyć zimno. Rana mocno krwawiła. „Lekarza, szybko” - wołał któryś z żołnierzy, a inny prowizorycznie opatrywał ranę. Cieszkowskiego ułożono w łóżku. To, że Kozacy w końcu go tu znajdą, było pewne. Ale liczono, że przeprawa przez zabagniony kanał oddzielający Leśniaki Chabielskie od Broszęcina, zajmie im trochę czasu. Gdzie jest bród wiedzieli przecież tylko miejscowi. Jeśli medyk zdąży opatrzeć rannego, to może uda się go wyekspediować dalej, a jeśli nie... cóż, wola Boża - myśleli we dworze.

Ale bagna pogoni nie zmyliły. Któryś z chłopów pewnie Kozakom pomógł przedostać się przez mokradła. Nie wybiła jeszcze ósma, gdy przed dworem zaroiło się od wojska. Na nic zdałby się opór. Kapitan Rafałowicz, dowodzący pułkiem Kozaków, wparował do środka budynku, stanął przy łóżku, na którym leżał ranny Cieszkowski. Wyjął pistolet, strzelił trzy razy. Z roztrzaskanej czaszki wydobył skrawki mózgu i rzucił go w twarz starego dziedzica Kozłowskiego, właściciela dworu w Leśniakach. Bez słowa spoliczkował gospodarza i odwrócił się w stronę drzwi.

„Młodego rozstrzelać” - rzucił. Nie chodziło mu o właściciela dworu, tylko o jego syna, młodego Hipolita Kozłowskiego, to właśnie ten 20-letni powstaniec przyprowadził do Leśniaków rannego dowódcę licząc, że w rodzinnym domu uda mu się ocalić zdrowie pułkownika Cieszkowskiego. Kozacy życia nie darowali też dwóm innym powstańcom, których znaleźli w Leśniakach. Na miejscu zabili 21-letniego studenta, Józefa Bykowskiego - spadkobiercę dziedzica niedalekich Głupic oraz 18-letniego Józefa Witkowskiego. Gdy już rozprawili się z „buntownikami”, zabrali się Kozacy za plądrowanie dworu. Trafiła im się gratka - srebra sporej wartości. Na koniec zabudowania podpalili.

Mniej więcej taką wersję wydarzeń, do których 10 kwietnia 1863 roku doszło w Leśniakach Chabielskich, przedstawiono w krakowskim „Czasie” z 29 kwietnia 1863 roku.

O śmierci pułkownika Teodora Cieszkowskiego wspominano na łamach tego czasopisma już tydzień wcześniej - wówczas jednak nie podawano tych drastycznych szczegółów, odnotowano jedynie, że „Cieszkowskiego leżącego w łóżku kilkoma strzałami dobili”.

Tyle, że tego ranka wydarzenia mogły też przebiegać zupełnie inaczej.

Gdy Cieszkowskiego we dworze opatrzono, stary Kozłowski po naradzie z synem postanowił ukryć dowódcę pułku. Kozacy mogli tu być w każdej minucie. Najlepszym schronieniem wydawała się stodoła. Były tam półkosze (najczęściej wyplatane z wikliny dosyć dużych rozmiarów pojemniki do przewożenia na wozach różnego typu przedmiotów) wypełnione sianem. To właśnie w nich mieli się ukryć powstańcy. Zakopano ich w sianie. Ale Kozacy nie byli naiwni. Gdy w domu nikogo nie znaleźli, zaczęli przeszukiwać zabudowania. Widząć półkosze w stodole, zaczęli do nich strzelać. Cieszkowski i trzech jego podkomendnych, zginęli przeszyci kulami. Pułkownik miał zostać trafiony sześcioma kulami, młodego Kozłowskiego dosięgnęły trzy lub cztery.

To, w jaki sposób zginął pułkownik Teodor Cieszkowski, dowódca powstańczego oddziału, który w śląskich miastach ma dziś „swoje” ulice czy ronda, pozostanie już zapewne tajemnicą. Wersja z mózgiem ciśniętym w twarz staremu dziedzicowi wydaje się podkoloryzowana. Ta z powstańcami zagrzebanymi w sianie w półkoszach - dosyć przekonująca. W jaki by jednak sposób Teodor Cieszkowski nie zginął, o jego śmierci nie wiedzielibyśmy zgoła nic, gdyby nie Krzysztof Wiśniewski, bełchatowianin, który prześledził jego historię i stara się zrekonstruować ostatnie dni życia jednego z zapomnianych bohaterów Powstania Styczniowego.

Postać niebanalna

Teodor Leon Cieszkowski urodził się w 1833 roku na Wołyniu. Ze szlacheckiej rodziny, chciał zostać lekarzem. Rozpoczął nawet studia medyczne w Kijowie, ale z uczelni został relegowany przez sąd koleżeński.

Co przeskrobał? Historia była banalna - młody chłopak narobił długów. Uznał wtedy, że w kraju nie ma czego szukać i czy to z zamiarem rehabilitacji, czy może szukając przygody, ruszył do Italii i zaciągnął się do oddziałów Garibaldiego. W 1861 roku wstąpił do założonej przez gen. Ludwika Mierosławskiego Polskiej Szkoły Wojskowej w Cuneo. Gdy proklamowano Manifest Powstańczy, Teodor Cieszkowski był już w Krakowie.

- Wstąpił do formującego się w Ojcowie oddziału Apolinarego Kurowskiego - opowiada Krzysztof Wisniewski. - Mianowany został oficerem. Dowodził oddziałem powstańczym w rejonie Olkusza, 2 lutego wspólnie z 60 ochotnikami zdobyli budynek straży granicznej w Michałowicach - relacjonuje.

Jednak prawdziwym sprawdzianem jego umiejętności były walki o Sosnowiec, które toczyły się 7 lutego. Cieszkowski miał tam zaatakować budynek straży granicznej i komorę celną. Walka była ciężka, dopiero po trzecim ataku kosynierom Cieszkowskiego udało się wyrąbać drzwi i zdobyć budynek oraz, oczywiście, to, co się w nim znajdowało. A liczyli powstańcy na grubszą sumę, która zasili powstanie i nie zawiedli się. W komorze celnej znaleźli 90 tys. rubli. Zgodnie ze zwyczajek połowa została odesłana do kasy powstańczej centrali, reszta miała zostać przeznaczona na doposażenie i formowanie oddziału.

Sam Cieszkowski został wtedy ranny, około 20 dni kurował się w jednym z okolicznych dworów. Mniej więcej w tym czasie obwołano go komendantem Dąbrowy Górniczej i to właśnie w tej okolicy zainicjował on tworzenie „artylerii” dla swojego oddziału, zbudowano nawet kilka dział (próbne wystrzały podobno dawało się słyszeć nawet w Mysłowicach). Jednak ostatecznie, na sześć dział poddanych próbie, testy wytrzmały tylko dwa.

Gdy Cieszkowski już się podkurował, wysłano go w Kaliskie. Tam stoczył kilka potyczek (26 lutego pod Pankami, 1 marca rozbił Rosjan pod Mrzygłodem). Wreszcie, pod Pieskową Skałą, połączył się z oddziałem gem. Mariana Langiewicza. To wtedy dostał nowe zadanie - miał sformować własną partię w okolicach Piotrkowa i „nakręcić” tu powstańcze działania, bo do tej pory szły one dosyć niemrawo. O Cieszkowskim stało się głośno, jego oddział rósł . 14 marca opanował na krótko Radomsko, potem zniszczył trzy mosty kolejowe między Łazami a Zawierciem. 22 marca, ścigany przez wojska rosyjskie z garnizonów w Piotrkowie i Częstochowie stoczył bitwę pod Kuźnicą Masłowską, w której jego oddział poniósł niewielkie straty. Jego kolejnym celem były okolice Wielunia, zniszczył m.in. mosty na Warcie w Działoszynie i w Lisowicach.

Pechowe dla Cieszkowskiego okazały się Radoszewice. 27 marca zatrzymał się tam razem ze swoimi ludźmi (było ich już około pół tysiąca, w tym setka konnych), bo gościnę zaoferował mu Ludwik Niemojowski, właściciel radoszewickiego dworu. Tutaj dopadła ich rota piechoty i sotnia kozacka dowodzona przez mjr Pisanko. Walka była zacięta, ale Cieszkowskie-mu rozbicia oddziału udało się uniknąć - powstańcy wycofali się pod Kiełczygłów, następnie pod kontrataku udało im się odrzucić Rosjan w stronę Rząśni.

Był koniec marca, zbliżała się Wielkanoc, oddział Cieszkowskiego w walkach stracił dziewięciu powstańców (zgodnie z dyrektywą władz proboszcz parafii Osjaków miał ich pochować bez żadnych ceremonii i mów pogrzebowych). Niemal 10 rannych pozostawiono w dworze Niemojowskich, kilku zostało też w domach na wsi. O rozbiciu oddziału nie było więc mowy, ale ludzie musieli odpocząć. Zbliżała sie Wielkanoc i pułkownik Teodor Ciesz-kowski „rozpuścił ludzi dla wypoczynku na święta”. Kilka dni później mieli się stawić w umówionym miejscu, by oddać się pod komendę Cieszkowskiego. Nie zdążyli.

„Weź ich pułkowniku”

Sam Cieszkowski przebywał w tym czasie w dworze rodziny Walewskich w Broszęcinie. Pod jego komendą pozostało kilkudziesięciu udzi bez specjalnego uzbrojenia. 9 kwietnia przyjechał do niego dowódca innej działającej na tym tenrenie partii, Józef Oxiński. Obaj panowie nie pałali do siebie wielką sympatią, różniły ich i poglądy polityczne, i temperamenty. Chodziło o to, żeby omówić wspólne metody postępowania na przy-szłość. Ale porozumieć im się nie udało - Cieszkowski jako zwolennik walki partyzanckiej uznał, że „jego sposób działania wymaga bez ograniczania żadnymi zobowiązaniami - swobody”.

10 kwietnia Oxiński miał wyjechać. Gdy o świcie wyszedł przed ganek, by pożegnać Ciesz-kowskiego, usłyszeli wystrzał - był to znak dany przez wystawione czujki, że zbliżają się Kozacy. Oxiński widząc około trzydziestu niemal bezbronnych ludzi przy dworze zaoferował, że zabierze ich ze sobą i razem spróbują przedrzeć się do jego oddziału, bo tu skazani są na pewną śmierć.

„Weź ich” - powiedział Cieszkowski, podali sobie z Oxińskim ręce i pożegnali się po raz ostatni.

Przy Teodorze Cieszkowskim pozostało 28 powstańców. Postanowił, że spróbują wyrwać się z okrążenia, bo niezmordowany major Pisanko wysłał z garnizonu wieluńskiego oddział aż 500 ludzi dla rozbicia tej powstańczej partii. Po krótkiej wymianie ognia przy dworskich budynkach Cieszkowski kazał siadać na konie i zarządził odwrót na północ - w szczercow-skie lasy, gdzie można się było na jakiś czas zaszyć. Teren znali dobrze, przy pułkowniku został przecież Hipolit Kozłowski, syn dziedzica z pobliskich Leśniaków Chabielskich. Za wioską Kodroń zaczynały się już lasy, poprzecinane mokradłami i kanałami. Kozłowski doskonale wiedział, gdzie można przez te bagna przejść. Trzeba było spróbować.

Ale tego dnia szczęście Cieszkowskiemu nie sprzyjało. Dosięgła go kozacka kula. Zamiast szybko uciekać na północ, trzeba było zatrzymać się w dworze w Leśniakach. Na, jak się okazało, ostatni postój powstańców.

Przez powstańczą kasę?

Czy Cieszkowski musiał 10 kwietnia zginąć? Przecież równie dobrze Kozacy mogli go wziąć w niewolę. Powstanie dopiero na dobre rozgorzało, partii w okolicy było więcej. Pułkownik Cieszkowski musiał mieć o ruchach powstańców wiedzę, która musiała być cenna - z punktu widzenia rosyjskich dowódców. Po dobroci pewnie nic by nie powiedział. Ale Rosjanie potrafili przecież zeznania wymuszać - i to nie na takich chwatach, jak Cieszkowski. Dlaczego więc w Leśniakach nawet nie próbowali wziąć go żywcem? Zupełnie jak gdyby Cieszkowski martwy więcej był dla Rosjan wart, niż żywy?

Krzysztof Wiśniewski ma tezę, która wydaje się tłumaczyć taki rozwój wypadków.

- Według wszelkich danych Teodor Cieszkowski mógł mieć przy sobie przynajmniej część pieniędzy zdobytych 14 marca w Radomsku - mówi Krzysztof Wiśniewski. Skonfiskował tam wówczas sporo, bo 6 tys. rubli. W ciągu czterech tygodni Cieszkowski całej sumy raczej nie mógł wydać. - Rosjanie musieli o tych pieniądzach wiedzieć. Być może to właśnie one skusiły dowódców oddziału, który dogonił Cieszkowskiego do tego, żeby powstańca zabić, a pieniądze sobie przywłaszczyć. To tłumaczyłoby zaciekłość, z jaką rzucono się na pułkownika. O powstańczych pieniądzach także żadne pewne źródła nie wspomniają. Józef Oxiński w swoich pamiętnikach pisze tylko że kasa przepadła razem z Siemińskim, adiutantem Cieszkowskiego, ale to raczej domysł niż pewnik - podsuwa Wiśniewski.

I dodaje, że to tylko jedna z możliwych wersji. Bo przecież równie dobrze ranny Cieszkowski mógł polecić, by ruble zakopać gdzieć w lesie. Jak było naprawdę już się nie dowiemy.

Zamordowani od kozaków

Bez względu na to, czy Cieszkowski zginął w półkoszu, czy też zastrzelono go rannego w łóżku, jego śmierć oraz zamordowanie jego towarzyszy, musiały zrobić wstrząsające wrażenie. Ks. Stanisław Wiśniewski, ówczesny proboszcz parafii w Chabielicach, zamiast wpisać standardową w takich przypadkach formułkę „zakończył życie” wpisał w rzypadku części z nich w księgach parafialnych „zamordowany” albo wręcz „zamordowany od kozaków”.

Już samo wpisanie w akta nazwisk powstańców było w ówczesnej dobie aktem odwagi ze strony księdza. Dodanie takich „przyczyn zejścia” - to proszenie się o nieszczęście (może warto w tym miejscu przypomnieć, że np. w księgach parafii Kaszewice także wpisano powstańców, których pochowano na miejscowym cmentarzu, ale ich nazwiska zostały potem wydrapane).

Cieszkowski, Kozłowski, Bykowski i Witkowski nie byli jedynymi członkami powstańczego oddziału, którzy wówczas zginęli. W położonym właściwie o rzut beretem Stanisławowie zostali zabici mjr Polikarp Kronkowski, Jan Imielnicki oraz Stefan Szymański. Ich śmierć też odnotowano w księgach chabielickiej parafii.

Pogrzeb powstańców odbył się trzy dni później na cmentarzu w Chabielicach.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto